A ja za to niespecjalnie widzę tu różnice między tym filmem a Zmierzchem... dla mnie to właściwie jechanie na tym samym patencie, lecz tym razem zamiast wampirów mamy tu zombiaki. Z tym, że (sic!) tym razem w jeszcze luźniejszej wersji. Jakoś ten humor dla mnie się tu nie sprawdził, strasznie przeciętny. Nie wiem, może to dlatego, że akurat co do poczucia humoru jestem trochę wybredny. Dla mnie było tu bardzo sztywno, a te niby śmieszne sceny wcale mnie nie śmieszyły. A biorąc pod uwagę to, że film zdecydowanie bardziej poszedł w stronę komedii, a nie horroru - to tak średnio mi się to niestety oglądało.

Przecież komedio-horrorów na temat zombiaków było już naprawdę sporo i pierwsze z brzegu: kultowe już dziś "Shaun of the Dead" czy też nowsze "Zombieland" są o wiele, wiele, ale to wiele lepsze. One właściwie są wyznacznikiem jak zrobić dobry film w tych klimatach.

A "Warm Bodies" to film, który niby przyjemnie się ogląda, ale jego scenariusz jest tak płytki, że przypomina mi tylko i wyłącznie o Zmierzchu... nawet ta para głównych bohaterów jest łudząco podobna. Nicholas Hoult wygląda niby dosyć śmiesznie, tak jak powinien, ale jego rola jest beznadziejnie napisana. Po najmniejszej linii oporu, w ten nowoczesny, bezbarwny sposób, na odwal się. To już od początku idzie się połapać się jak się potoczą losy naszych "zakochańców". Ehh... bardzo głupiutkie to było. Przyjemne, ale... głupiutkie. Kolejna rzecz, która przypominała mi "Twilight" to muzyka - taka właściwie relaksująca, wyjęta niczym z typowego romansidła i jeszcze bardziej łagodząca ten i tak już przesadnie łagodny klimat.

Fajnie, że pojawia się nawiązanie do "Zombi 2" - mojego ulubionego horroru o zombie ever, ale nie, nie dam się tym przekupić! :)

Dziwne, bo z reguły leżą mi takie filmy, ale tym razem ten mi nie podszedł. A już w ogóle nie podzielam zachwytu niektórych użytkowników, bo to film od wspomnianego przeze mnie "Twilight" chyba jeszcze bardziej oczywisty, płytki i pozbawiony stylu.

Moja ocena: 4/10.