Ot co, mamy niemalże identyczny film od "kultowego" wręcz "Zmierzchu", a jednak lepszy...
Zombie wydaje się być lepszym kochankiem od wampira. Z pozoru banalna historyjka niesie za sobą lepsze przesłanie niż adaptacje pani Meyer - tam głównie chodzi o miłość mimo przeciwności losu, ale najgłupsze jest jednak to, że miłość łączy dwie całkowicie odmienne postaci - w życiu realnym to jednak mniej się zdarza. Można powiedzieć, że w "Wiecznie żywym" mamy podobnie, ale tutaj nie zostało to tak szczególnie ukazane, a strywializowane, gdyż mamy jednak dystans między zombie - człowiek. Nie padają tutaj sentencje typu "Kocham Cię", "Jesteś dla mnie wszystkim", tutaj bardziej liczy się takie zwykłe przywiązanie zombie do człowieka i vice versa.