Pierwsza sprawa - pojednyki. Bardzo dobrze, że Boorman nie postanowił, że trzon jego filmu składać się będzie z niesamowitych scen batalistycznych, a także pojedynków. Nie mniej, skoro ten film traktuje o rycerzach, a Boorman postanowił, będąc wiernym legendzie, umieścić w nim kilka potyczek pomiędzy przedstawicielami Wieków Ciemnch , to mogły by one nie polegać na nieco męczącym ukazywaniu powykrzywianych twarzy bohaterów sparingu. I tutaj mam na myśli przede wszystkim pojedynek Artura z Lancelotem.
Kolejną bolączką jest epizod miłosny Ginewry i Lencelota, który, najzwyklejsza sprawa w świecie, zdał mi się nudny. A przede wszystkim dla tego, iż był on pozbawiony klimatu całej reszty filmu - miast mrocznego, skalistego krajobrazu, którego tłem były fenomenalne ujęcia pięknego, pochmurnego nieba w chiwli zmroku, dostaliśmy słońce i zieloną trawką.
Ostatnim problemem jest fakt, iż nie wszyscy aktorzy(mężczyźni) poradzili sobie z trudnym wyzwaniem, jakim było odegranie swoich ról w dość teatralny sposób.
Poza tym, mimo przepięknej muzyki, momentami miałem wrażenie, iż jest ona źle wykorzystana. W dziwny sposób powycinane fragmenty Carminy Burany, czy motyw rodem z horrorów, który był puszczony w momencie, kiedy Artur biega po trawce.
Nie mniej wierność legendzie, role Merlina i Artura, dobra muzyka, solidnie poprowadzony scenariusz, świetne wykonanie, ale przede wszystkim MIAŻDŻĄCE ZDJĘCIA wymusiły wysoką ocenę
Zmieniam ocenę, i daję dychę!
Film jest tak fascynujący wizualnie, i tak wierny legendzie, że nie jestem w stanie wszelkich niedociągnięć aktorskich i batalistycznych, po prostu, nie wybaczyć.
Tak na prawdę, to nie ma chyba filmu idealnego, poza może "Odyseją" Kubricka (moje zdanie!), także więc, pozwolę sobie na małe miłosierdzie.
Ja również,zastanawiałem się nad oceną pomiędzy 9-10,ale ostatecznie stawiam 10,film niesamowity! Średnia na filmwebie 6,6,bez komentarza...
Specyficzny ale piękny. Uter i jego wojownicy są symbolem okrucieństwa i toporności co widać w zbrojach, czarnych, grubych i hełmach z przyłbicami w zwierzęce pyski. To czas chaosu z którego wyłania się arturiański ład. Lśniące, czyste, lustrzane , finezyjne zbroje, jasne czapraki koni. to ład który upada gdy Artura dopada zwiątpienie po ciosie jakim była zdrada jego żony i upadek jego przyjaciela i jednego z filarów okrągłego stołu - Lancelota du Lac.
Powrót chaosu pod postacią syna z nieprawego łożą Morgany Czarodziejki i Artura, czyli Mordreda.
Jedną z najpiękniejszych, okrutnych i przejmujących scen jest finałowe starcie ojca i syna w świetle zachodzącego słońca i w takt monumentalnej muzyki inspirowanej Wagnerem - Pierścień Nibelungów. starcie chaosu i ładu. sprzymierzeńcy syna jak kiedyś rycerze Utera są w czarnych zbrojach, zaś Artur powadzi świetlaną armię, nieliczną ale bohaterską, powraca Lancelot aby odkupić swe winy i ginie w chwale oddając ostatni oddech na polu bitwy. To film który nawet teraz porusza mnie do głębi i sprawia, iż tęsknię za czymś co nigdy nie istniało. Oto potęga magii kina.