Wikingowie są spod Alp (a przynajmniej tak wynika z któregoś dialogu), mają wśród siebie Murzyna (jak to Skandynawowie alpejscy), a całej bandzie przewodzi erotoman sado-maso (czarna opaska na oczy, ćwieczki, rajtuzy, hełm z bibelotem na szczycie), żeby nie użyć terminologii rowerowej. Do tego cała fabuła - to przypłynięcie do Vinlandii, odbicie więźniów i powrót na statek. O nic więcej tu nie chodzi.
Zwyczajnie film nie wart więcej, niż jedną gwiazdkę. Nudny, głupi, koszmarnie zrobiony.
Na VHS w Polsce nosił tytuł "Wikingowie".