Przy okazji "Nieodwracalnego" toczyły się dyskusje, czy epatowanie przemocą było uzasadnione w tym filmie. Ja osobiście uważa(łe)m, że tak. Po zwiastunie i przychylnych recenzjach z dużą ciekawością przystąpiłem do oglądania "Wkraczając w pustkę" i... nic. Nie wywołał we mnie żadnych głębszych emocji. Czyżby to właśnie miała być ta pustka?
Po pierwszej godzinie miałem bardzo dobre zdanie na jego temat, ale kolejne 1,5 godz. było do przesady rozciągnięte. Co gorsza, nie byłoby to wadą, gdyby ten film prezentował wysoki poziom. Niestety Noe skupił się na wymachiwaniu kamerą na wszystkie strony i fundowaniu widzom kolorowego oczopląsu, a w międzyczasie zapomniał, że ten obraz powinien coś ze sobą nieść. To, że taki sposób kręcenia podobał się w Nieodwracalnym to nie znaczy, że wystarczy, żeby uznać dany film za wybitny. To, że społeczeństwo stoczyło się na dno widać już po pół godziny filmu, więc naprawdę nie ma potrzeby pokazywać tej rozwleczonej sceny w Love Hotel, a widok penetrującego penisa jest po prostu żenujący. Ciekawe przejścia z lotu ptaka są ciekawe, ale tylko do pewnego momentu. Gdy trzeba czekać 20 sekund aż kamera pokaże następną scenę, która trwa 15 sekund i nic nie wnosi po czym znowu przez 20 sekund kamera "leci" i tak w kółko to naprawdę można usnąć z nudów, a chyba nie to było zamierzeniem reżysera, Dla porównania kolorowe wizje ukazane w odpowiedni sposób mogą przykuwać uwagę vide 2001: Odyseja kosmiczna, ale wszystko ma swoje granice. Odnoszę wrażenie, że to buddyjskie tło jest podkreślane na siłę, żeby krytycy mogli wychwalać jego głębię, a Noe mógł ukryć fabularne braki. Sam trochę interesuję się kulturą buddyjską i nie przekonało mnie to. Czyli jednym słowem powtarza się zarzut z Nieodwracalnego, ale tym razem nie mam zamiaru stawać po jego stronie. W związku z tym oceniam go z przykrością na 5/10.
To "buddyjskie tło" to taki lukier na psiej kupie, który ma spowodować, że całokształt stanie się niebanalny, INNY, interesujący i z głębią. Film jest fatalny, a zachwyty to jakiś żart snobów nie widzących, że król jest nagi.
całkowicie zgadzam się co do buddyjskiego tła. sam reżyser osiągnął perfekcję w epatowaniu silnymi emocjami (mniej jak artysta, bardziej jak psychopatyczny rzeźnik) i zamydlaniu oczu odbiorcy, co prowadzi do dziwnego efektu sukcesywnej konceptualizacji filmu jeszcze w czasie jego seansu, a.... gdyby nie był aż taki emocjonalnie naładowany machnęlibyśmy zwyczajnie ręką, prawda?
Według mnie to całe "buddyjskie tło" należy traktować z przymrożeniem oka.
Przecież te wszystkie rozmowy bohaterów o religii były zwykłym ćpuńskim bełkotem.
Myślę, że autor chciał zakpić z narkomanów, którzy pod wpływem jakieś religii/ideologii/wizji, o której tak właściwie mają mgliste pojęcie uważają się za niezwykle oświeconych i wyzwolonych.
"Buddyjskie tło" z przymrożeniem oka? Przecież cały film jest na podstawie buddyjskiej księgi "Tybetańska księdza umarłych".
Można by powiedzieć tylko w połowie. Film jest generalnie pozbawiony większości podróży duszy w osiągnięciu nirvany. Po pierwsze przed duszą bohatera nie postawiono wyborów związanych z dążeniem do wyzwolenia. Film obejmuje jedynie podróż duszy przez krąg samsary - krąg cierpień i w zasadzie dusza pełni jedynie funkcję obserwacyjną, nie doznaje bezpośrednio cierpień związanych z przebywaniem w tym kręgu. Z drugiej strony, bohater jest zaledwie ćpunem i dilerem więc nie powinniśmy spodziewać się tutaj nirvany. Kurcze ciekawe czy znalazłby się reżyser który byłby w stanie ogarnąć pełną podróż zawartą w Księdze Umarłych, chrześcijańska śmierć jest duuużo prostsza i wystarczy być dobrym, żeby osiągnąć total :)
Dla mnie cała sprawa z "Tybetańską księgą..." jest pretekstem do przyjęcia określonej formy. Myślę, że doszukiwanie się w filmie buddyjskiego przekazu jest cokolwiek naiwne. Nie wiem, czy reżyser chciał zakpić z tej naiwności, ale rzeczywiście trochę tak wyszło ;)
O! Dobrze napisane.
Gdy zaczęliśmy wraz z kamerą oglądać ze wszystkich stron kolejne żyrandole w Tokio to nawet pomyślałem, że to może jakaś kryptoreklama, ale nie zauważyłem żadnej nazwy producenta...
Dodać należy trzeba, że w wielu... grach FPP po sieci (bynajmniej starszych, nei wiem jak jest obecnie) po zginięciu mogliśmy sobie latać po planszy w takim FreeModzie :) Tylko nie było tych filtrów, fraktali i oczoplonsów.
A co do do życia po życiu według "Tybetańskiej..." (której nie przeczytałem i nie mam zamiaru czytać) - zapewne powstały inne książki z zapisem wizji przechodzenia duszy do zaświatów, jakiś rozmaitych światełkach w tunelach itp. Więc autor będzie mógł jeszcze ostro poszaleć w kolejnych częściach filmów. :) Proponuje 4h lot duszy po ciemnym tunelu, do światełka (oczywiście z kalejdoskopem kolorowych fraktali co jakiś czas)
Chyba najlepszy opis tego filmu z jakim się spotkałem. Gdyby ten film był po prostu przewidywalny. Gdyby po prostu fabuła była nieciekawie opowiedziana... ale nie, musiał dowalić migającym białym i żółtym światłem. Całe szczęście nie jestem epileptykiem. A sceny przechodzenia przez ściany co chwile... jak można tak męczyć widza, że czeka aż film wreszcie się skończy. Po co powtórzone zostało pół filmu, żeby wyjaśnić oczywisty powód współpracy Victora z policją. W ogóle po co wszystko było tak na siłę tłumaczone jakby widze był conajmniej upośledzony. Po co co chwila powtarzane były te same nic nie wnoszące, nudne sceny... Film tak na 2 może 3 bym ocenił, ale daje 1 żeby choć trochę zrównoważyć strasznie zawyżoną ocenę.