Takim z rodzaju: powiedz, co o nim sądzisz, a powiem ci, czy kochasz kino. Jest wystarczająco ciężki, aby odsiać niedzielnych kinomanów i wystarczająco wybitny, aby każdy inny nie był w stanie koło niego obojętnie przejść. Dawno nie widziałem filmu opowiadającego o kwestiach praktycznie duchowych w tak ociekający zmysłowością sposób. Paz de la Huerta zjawiskowa. Muzyka zjawiskowa. Animacje wgniatają w fotel. Do tego równie prosty, co genialny pomysł na całą fabułę. Myślę, że Noe przebił Nieodwracalne - może trochę spuścił z tonu, jeżeli chodzi o bezpośredniość, za to nakręcił obraz bardziej dojrzały i sugestywny. Na razie dziewiątka. Być może, za kilka lat, jak przetrwa próbę czasu, będzie i pełna dycha.
Ja w takim razie ustawiam się na antypodach, gdyż dla mnie film był zarówno zaprzeczeniem Duchowości, jak i Zmysłowości. Nie każde bredzenie o duszy wiąże się z duchem, nie każdy akt seksualny ze zmysłowością.
(Duchowość ma dla mnie np. „Dlaczego bodhidharma wyruszył na wschód?”. Zmysłowi do granic są choćby „Spragnieni miłości”.)
Nie przepadam za wschodnim kinem, chyba że - jak w wypadku Enter the Void właśnie - jest to wschód widziany z perspektywy bliższej mi kulturowo. Być może dlatego Spragnieni Miłości wydał mi się obrazem raczej pretensjonalnym niż zmysłowym. Drugiego z wymienionych nie widziałem. Oczywiście jak piszę o kwestiach duchowych, to nie ma na myśli bredzenia o Tybetańskiej Księdze Umarłych - bo to tylko fabularny pretekst do budowy kolejnego metapoziomu w tym filmie, raczej mam na myśli refleksję na temat natury życia jako takiej, co, jak mi się wydaje, podkreśla tytuł samego filmu. Neo mówi o niej w sposób niesamowicie sugestywny, żeby nie powiedzieć naturalistyczny - dla mnie jest to właśnie zmysłowe. opowieść o rzeczach ostatecznych ociekająca potem, wszelkimi innymi wydzielinami ciała i krwią. bez żadnej ochronnej otoczki.
Plątasz się, morbid.
"Ten film byłby dobrym testem(...) powiedz, co o nim sądzisz, a powiem ci, czy kochasz kino." (dałeś 9/10).
"Nie przepadam za wschodnim kinem, chyba że (...)."
Kochasz kino wybiórczo :)
Dla mnie film ów ma wspaniałe zdjęcia, kolory, muzykę, ale poza tymi elementami jest wręcz wydrążony. Długi (w złym sensie), wtórny sam w sobie, bełkoczący o duszy, dragach, seksie... Mam wrażenie, że Gaspar Noe za długo czekał na realizację kolejnego pełnego metrażu, i zrobił z tego jajecznicę na kwasie.
Dlaczego plączę się? Jeżeli nie przepadam za wschodnim kinem, to dlatego, że widocznie nie uważam, aby, poza małymi wyjątkami, było to kino dobre ;) Oczywiście, nie generalizuję, bo od każdej reguły są wyjątki, ale moim zdaniem Japończycy, Koreańczycy, Chińczycy i kogo tam jeszcze sobie wymyślisz, nie robią dobrych filmów ;)
Twoich zarzutów, co do samego filmu też do końca nie rozumiem. Mam wrażenie, że ty, jak i kilka innych osób, które się tu na temat Enter the Void wypowiedziały ostatnio (nie liczę różnej maści napinaczy, z którymi nie ma sensu w ogóle dyskutować), na siłę próbujecie widzieć w tym filmie coś, czego w nim nie ma, a później, odkrywszy, że tego tam nie ma, płaczecie, że Noe to albo Noe tamto ;)
Ja obejrzałem doskonały film ukazujący - bez jakiegokolwiek moralizowania, oceniania i nauczania - środowisko białych ćpunów w Tokyo. Cała reszta, to tylko zabiegi stylistyczne / figury fabularne, które pozwalają na opowiedzenie tej historii. Przecież, na dobrą sprawę, nie wiemy nawet, czy główny bohater rzeczywiście umiera, czy po prostu ma taki, a nie inny trip. Co więcej, wersja z tripem jest nawet bardziej prawdopodobna właśnie przez CELOWO spłaszczoną do poziomu niezbyt rozgarniętego ćpuna, historię z Tybetańską Księgą Umarłych. Dlaczego główny bohater przeżywa po rzekomej śmierci dokładnie to, co wybełkotał mu jego kolega od igły? ;) Dlaczego inny buduje miniaturę miasta z tymi samymi neonami, które teoretycznie widać w realu? No po to, aby chłopaki sobie pospawały i siedziały, patrząc na to miasto z góry ;) Ale mniejsza o to. Odbieram to, jak mówiłem, jako zwykły pretekst. Nie to jest istotą tego filmu.
W każdym razie mi pasuje idealnie właśnie to, że pewne rzeczy są niedopowiedziane - pozwala to skupić się na tym, co najistotniejsze, czy na zmysłowej stronie tego filmu - przepięknie skręconego, genialnie udźwiękowionego i po prostu cudnego wizualnie. Jest w tym wszystkim jakaś prawda o rzeczywistości pokazywanej przez Noego. Nie ma dodatkowego filtru, bo widzimy to wszystko z wnętrza, oczyma bohatera. Tak jak rzeczywistość trafia do nas nieprzefiltrowana, tak i rzeczywistość w tym filmie trafia do widza, bez zbędnego narratora, bez jedynych słusznych wyjaśnień.
Po świadomym twórcy powinno się moim zdaniem oczekiwać czegoś więcej, niż eksplozji dźwięków i kolorów. To nie praca dyplomowa na kierunku Sztuki Wizualne, tylko 2,5-godziny film. Nawet nie polubiłem ani znielubiłem żadnego z bohaterów! Jednakowym zainteresowaniem obdarzałem Oskara, jego siostrę czy właściciela burdelu.
Zgodzę się z Tobą, iż jest to film piękny wizualnie, jednak potwornie przekombinowany i przeciągnięty. Reminiscencje męczące, ujęcia przenikania lamp i ścian - po jakimś czasie wtórne. Ten okraszony zibenami bigos leży między wizualnym onanizmem a rzekomo "jakąś" historią. Jaką? Nie wiem.
a mi się podoba właśnie to "bezcelowe szybowanie". trudno, żeby zły trip miał linearną konstrukcję. co do samych bohaterów, to moim zdaniem świetnie zostali uchwyceni. kto powiedział, że filmy kręci się po to, aby widzowie polubili jakiegoś z bohaterów? rzeczywistość to właśnie taka plątanina przenikających się procesów, z pozoru często chaotycznych i zupełnie ze sobą nie związanych. jak kino ma jej dotykać, to nie może (a może raczej nie musi) trzymać się klasycznych jedności miejsca i czasu. to jak z muzyką - jeden musi mieć na płycie 12 piosenek po 4 minuty ze zwrotką i refrenem, a inny woli się zatopić w dźwięk i wybierze 40-minutowe improwizacje. zresztą ten film akurat jest wybitnie muzyczny i nie mam tu na myśli muzyki z radia. to raczej wizualny odpowiednik dźwięków generowanych przez artystów w rodzaju COIL (nomen omen od ich numeru zaczyna się w Enter the Void trip głównego bohatera) czy FOETUS.
kurna, mój apetyt na ten film wzrasta :) tylko póki co nie mam pojęcia, gdzie mogłabym go obejrzeć w Poznaniu...