Wkraczając w pustkę

Enter the Void
2009
7,2 22 tys. ocen
7,2 10 1 22071
7,5 31 krytyków
Wkraczając w pustkę
powrót do forum filmu Wkraczając w pustkę

o sunjato!

ocenił(a) film na 7

Nie mogę Noemu wybaczyć jednego – a mianowicie zinfantylizowania całego przekazu do cna, tak żeby był w stanie go zrozumieć szczyl z dyskoteki. No i cała ta Tybetańska Księga Umarłych – której wydźwięk został sprowadzony do opowiastki o podążaniu za światłem ( to tak, jakby otrzymać od katolika odpowiedź, iż dusza po śmierci ulatuje na chmurce i siedzi po prawicy ojca, śpiewając psalmy). Nieobeznany w tej kwestii niczego się o Tybetańskiej Księdze umarłych nie dowie, a jeśli ktoś ma choć względne pojęcie, o czym opowiada ta ‘Buddyjska biblia” może tylko pokiwać głową z politowaniem.

Natomiast napisy początkowe to najgenialniejsza sekwencja w całym filmie. Harda elektronika połączona z poetyką rodem z gier telewizyjnych i klimatem automatów pachinko – nieodżałowana nadzieja, że cały film nie był utrzymany w tym tempie i tonie.

Przez trzy godziny widzimy podróż „duszy” (cóż za nieszczęsne sformułowanie, ale niech będzie). Niczego to nie załatwia, niczego nie wyjaśnia, ani co gorsza, niczego nie kończy. Nasz biedny bohater nie pozna celu istnienia - nie posiądzie gnozy, ani nawet najdrobniejszej metafizycznej prawdy o świecie. Nie twierdzę, że to kiepski pomysł mówić o tym ,że „śmierć też nic nie wie” i wcale nie jest ostatecznym kresem naszych życiowych bolączek, a naiwnością sądzić, iż poda nam odpowiedzi na pytania ostateczne. W tej materii tak naprawdę nic nie ma do pokazania, ani nic do powiedzenia, a jakieś duchowe mądrości rzucane zza kadru mogłyby jedynie trącić myszką – anachronizmem próbować przekonać człowieka nanoery o sądzie, karze i odkupieniu w wydaniu tradycyjnie religijnym. Ale W ETV robi się z całego zamieszania banalna bajeczka –
Gdzie tutaj owo szokowanie i te ekscesy na ekranie, którymi miał niby epatować Noe? Gdzie on mną poniewiera, gdzie mną, jako widzem, potrząsa? Jego skandalizowanie to wyczyny przedszkolaka wystawiającego język. Podwórkowy obrazoburca nie zgorszy tym razem nawet pensjonariuszki domu dla grzecznych panien.
Jak ktoś już wyżej trafnie napisał, może to film o bezcelowym krążeniu z pustki do pustki, jasne – ale w filozofii buddyjskiej jest istotna kwestia, która tutaj (celowo?) umknęła , a mianowicie – możliwość przerwania kręgu samsary i wyzwolenia się z kołowrotu wcieleń.
Może byśmy oczekiwali, że Oskar zrozumie coś z więcej z otaczającego go świata,(przyzwyczajeni do wszechmocnych duszków, które układają życie swojej rodzince, znajdują rodzinę zastępczą dla dzieci i udzielają nabożnych a szlachetnych rad z oddali) ale ćpun pozostaje nadal ćpunem. Horyzont jego umysłu nie zyskał nic na tym, iż pozbył się swojej własnej powłoki cielesnej – no, może poza możliwością przechodzenia przez ściany i niesomatycznych podróży, acz tak naprawdę, czy zyskał cokolwiek? Perspektywy i lęki młodocianego kokainisty pozostały w nim nadal, a to, iż mógł podejrzeć swoich ziomków w sytuacjach nader intymnych nie wzbogaciło jego jaźni nawet o jotę.
Dla mnie, osobiście, ta wizja śmierci jest najmocniejszą strona filmu. Kolejny stan, tak samo bezsensowny, a my w nim tak samo ograniczeni, tak samo niedoskonali, tak samo ludzcy i ułomni. Słowem - wciąż mamy te swoje pragnienia i fantazje, w których chętnie pogmerał by Freud.

Przez chwile odniosłam nawet wrażenie, że cały ten film, to po prostu jazda Oskara na jakiś podejrzanych dragach, przy których nawet Ayahuasca wysiada – śmierć i bajzel, który powstaje później jest tylko zapisem koszmarnego Bad tripa, którego nie życzyłabym chyba nawet głodnym duchom.
Koleś intelektualnie nie sięga wyżyn, jest zwyczajnym młodzieniaszkiem, który podatny jest na pokusy tego świata, kumpel podaje mu ładną książeczkę z kolorową okładką, której najpewniej nie rozumie. Alex streszcza mu ją w paru zdaniach „na chłopski rozum”, a wszystko to , co dzieje się potem, jest jeno dosłowną ilustracją skróconego wykładu dla żółtodziobów. Faktycznie, mamy światełka, macice i kołowrót wcieleń, eureka. Gdyby Noe naprawdę miał niebagatelne ambicje pokazać nam naszą ostatnia drogę, wydaje mi się, że użyłby innych środków wyrazu – a tutaj mamy hiperfantazję i odjazd na dragach zainspirowany jeno milisekundowym skupieniem uwagi nad Tybetańską Księgą.
Oscarowi siadła w głowie Książka z psychodeliczną okładką – wszystko to, co widzi Oscar i to, gdzie jego jaźń podróżuje, ogranicza się tylko do jego grajdołka i paru osób, z którymi był związany – żadnych oceanicznych ekstaz, rozpływania się w jedności ani astralnych podróży – generalnie widzi to, co widział zawsze i co ewentualnie mógłby sobie wyobrazić bądź dopowiedzieć nawet średnio rozgarnięty nastolatek. A że jego świadomość nie była wielopiętrową i subtelna konstrukcją, mamy poetykę rodem z wideoklipu i żądanie nadstymulacji.
O podróży jaźni po śmierci Oscar wie tyle, ile powiedział mu Alex – nie wyjaśnił zawiłości tekstu, (bo też i co można wyjaśniać kumplowi na ostrym haju, który nie odróżnia dharmy od sunjaty?) a owa „podróż” jest jeno reminiscencją paru szczątkowych informacji i własna wariacją na temat tego, co o księdze opowiedział kumpel. Oscar nie wie nic o świetlistym ciele Buddy, bo i nie może wiedzieć – nie wie, gdzie i jak ma się kierować i do czego dążyć, nie zna nauk o wyzwoleniu z bardo – dlatego też cała jazda wygląda, jak wygląda – jest produktem pustki jego umysłu.

Mam tylko nadzieję, że smarki nie zechcą uczyć się o buddyzmie z tego filmu. Kiedyś wydawało mi się, że najgorsze, co można zrobić, to wyrobić sobie opinię o buddyzmie na podstawie Włóczęgów Dharmy Jacka Kerouaca. Powiedzieć o Enter the Void, że jest buddyjski, to jakby powiedzieć, ze jest szopenhauerowski albo kantowski. Buddyzmu tam tyle, co przetrawić może przeciętny zjadacz kultury neopop, (jakim jest z pewnością główny bohater).
Generalnie film ten od nas, widzów, niczego nie wymaga - oglądanie to czyste przeżycie kiczowe. Podążamy sobie za wizualizacjami, fraktalami, poddajemy transogennym obrazom, ale nie dzieje się to po to, żeby z nas tego odurzenia otrząsnąć – jesteśmy totalnie bierni – widzimy wszystko, co mamy zobaczyć, interpretacje i odpowiedzi podane na tacce zanim zdołamy dokończyć zamówienie. Nim moje oczy przyzwyczaja się do mrugających neonów i zanim zadam w ogóle pytanie, już mam odpowiedź. Obraz nas porywa i my z nim odlatujemy, ale nie dostajemy nic w zamian – podroż się kończy i mamy wrażenie, jakby wpuszczono nas do gabinetu cieni i zapomniano dać latarkę. Kitschmenschen, do kin. Wasze zmysły będą usatysfakcjonowane.

ocenił(a) film na 9
damageshealth

z Księgi Umarłych jest w tym filmie tyle, co ten długowłosy koleżka wiedział na ten temat ...i tyle

takie tam ćpuńskie wyobrażenie, dżunki tak właśnie mają, że pobieżnie interpretują trafiający do nich przekaz - przyswajają go z łatwością, bo są podatni,, później już dopasowują i naginają rzeczywistość do wyobrażenia - tu nie ma nic nadzwyczajnego, nie doszukujmy się

Alex przeczytał książkę, tak ją zrozumiał, tak ją opowiedział Oscarowi

pamiętajmy, że Wkraczając w Pustkę nie jest ekranizacją Tybetańskiej Księgi Umarłych, a historyjką o ćpunie w Tokio - tu jest szczyt dyskoteki pogrzebany..

koral44

Odebrałem to dokładnie tak samo jak Ty. Kolega wyżej moim zdaniem zdecydowanie dopuścił się nadinterpretacji filmu.

ocenił(a) film na 9
koral44

no coś w ten deseń, tyle tylko, że jest to niewątpliwa zaleta, a nie wada tego filmu ;)

damageshealth

zmien dilera mirek bo za spore rozkminki masz po szicie, ave !

ocenił(a) film na 8
damageshealth

Hahah złota myśl na koniec ;](cumshotdeluxe) Taaak z pewnością nie była to ekranizacja Księgi umarłych, tylko nowoczesna opowieść o zagubionym kolesiu- dilerze mieszkającym w Tokyo któremu zdarzyło się dostąpić zaszczytu reinkarnacji.Jestem "zjadaczem kultury neopop" i jest mi z tym bardzo dobrze, a film jedynie zasugerował swe buddyjskie inspiracje w jednym jedynym aspekcie- przedstawił w prosty sposób idee reinkarnacji.To taki buddyzm kawiarniany, prosty przekaz o "latających duszach".Z pewnością nie będę na jego podstawie uczyła się lub chociażby tworzyła własnego wyobrażenia o buddyźmie."Enter the void" w miarę podobał mi się, lubię psychodeliczne wizualizacje,ale brakuje mi tu czegoś głębszego, zgadzam się że film jest zbyt efekciarski, a całość do niczego nie prowadzi i mnie osobiście nie sprowokowała do refleksji.Wszystko jest podane na tacy, dusza lata niczym motyl, z miejsca na miejsce kończąc w łonie siostry Oskara.Brawo.Szkoda że film niczym nie zaskoczył, po 2,5 h oglądania liczyłam ze może na koniec wydarzy się coś co każe spojrzeć w inny sposób na przedstawioną historię,Niestety, nie stało się.