Pierwsza część „Wolf Creek” była, przyzwoitym filmem, którego główną domeną był, jak na tego typu film, spory realizm. Wydarzenia zaprezentowane w tamtym filmie zostały przedstawione bez udziwnień, parcia na nadmierną brutalność i bezpretensjonalnie. Po latach wychodzi sequel i w
sequelu jak to w sequelu – wszystkiego więcej: mordercy, ofiar i przede wszystkim brutalności. O ile częstsze pojawianie się mordercy na ekranie to zaleta dzięki świetnej grze Johna Jarrata, to zwiększona dawka brutalności w filmie, w porównaniu do poprzednika, popycha ten film w
kierunku głupkowatych rąbanek, jakich pełno. Podobało mi się jedno zaskoczenie, jakie ma miejsce w środku filmu SPOJLER osoba, która wydaje się, iż będzie (a w zasadzie to jest) gł bohaterką, czyli turystka z Niemiec ginie, a rolę głównej zwierzyny łownej przejmuje kto inny KONIEC SPOJLERA – nie spodziewałem się tego. Większość akcji dzieje się na drodze wiodącej wśród australijskich pustkowi, którym towarzyszą ładne ujęciu, i które dają do zrozumienia, że bohater jest in the Middle of nowhere. Ogólnie film balansuje na krawędzi między realistycznym survival horrorem, a rąbanką Ala „Hostel” , czy „Wzgórza mają oczy”, żeby im bliżej końca stawać się coraz bardziej tym drugim, a ja bym wolał, żeby został tym pierwszym, bo ma na to zadatki –
5.5/10