Wolverine jest naprawdę w porządku filmem. Jackman porządnie odegrał Rosomaka, ale... za
mało zwierzęco. Znaczy, był bucem kiedy trzeba, był agresywny kiedy trzeba, parę razy fajnie
pokazał jak narasta w nim "adamantowy szał", a potem... scenariusz nie pozwolił mu się
rozkręcić. Nie było takiej walki, która wyrzuciła całą jego wściekłość na wierzch. Bo Jackman by
sobie z tym spokojnie poradził. Potrafił zagrać chama wyciągniętego prosto z drzewa, potrafił
zagrać drania, brakowało tylko... wypuszczenia go na wolność.
W Wolverinie vol 3 albo 4 było to fajnie pokazane, jak Rosomak idzie do boju z uśmiechem
szaleńca. Tego mi tu brakowało - że facet najpierw upaja się walką jak zwierzę, ledwie się
powstrzymuje przed wybuchem totalnej agresji, a dopiero potem, siedząc na skrzypiącym
stołku w jakimś zaplutym barze wgapia się w dno niemytej szklanicy i zastawia się, co z
resztkami jego człowieczeństwa. Taki magiczny rozdźwięk. W filmie chwilami scenariusz
spuszczał naszego zwierzaka ze smyczy, ale nigdy do końca. Zupełnie, jakby się, bali, czy to
tych 13 nie przestraszy.
Wolverine świetnie nadaje się do solowych filmów, bez trykociarzy od Xaviera, tylko... no, zarówno reżyser jak i scenarzysta muszą odpowiednio nakręcić psychikę Szponiastego.
Tak, powinni zekranizować Weapon X.
Mnie zdziwiło , że zapomnieli o jego czułym słuchu i węchu. Komiksowy Logan nie dałby się tak łatwo podejść jak to miało miejsce w tym filmie.