Zaczyna się banalnie, schematycznie, sztampowo. Myślimy sobie, że to kalka kina amerykańskiego, że już coś podobnego widzieliśmy. Konstrukcja fabularna i sposób realizacji wzorowany na amerykańskich filmach wojennych.
Ale gdzieś tak w połowie coś się zaczyna rozjeżdżać. Bohaterowie przestają być jednowymiarowi, płascy, dobro i zło mają swoje odcienie szarości a schemat w pewnym momencie okazuje się być podpuchą.
Z czasem cała kompozycja nabiera harmonii, zarówno sceny w Indonezji, jak i przebitki z Holandii. Finał ma operowy patos, ale bez pretensjonalności.
Dobry film.