Zacznę od tego, że uwielbiam "Dzień świra". Nie, nie należę do osób, które oglądały go, obżerając się chipsami i rycząc ze śmiechu nad niewybrednymi żartami. Uważam, że pomysł Koterskiego na ten film był strzałem w dziesiątkę. To obraz, który (jak ogry ;)) ma warstwy. Jest zarówno dramatem psychologicznym (problemy osobowościowe, kryzys tożsamości Adasia Miauczyńskiego), satyrą społeczno-polityczną (wszelkie nawiązania do sytuacji współczesnej Polski), jak i - jednak! - komedią. Ale elementy komiczne nie są tu celem samym w sobie, one służą z jednej strony uwypukleniu pewnych absurdów, z drugiej - oswojeniu ich, tak aby można je było przełknąć bez obawy udławienia się moralizatorstwem i patosem.
No, właśnie. I to jest mój główny zarzut wobec "Wszyscy jesteśmy Chrystusami". Brak dystansu, brak lekkości, brak jakiegokolwiek mrugania okiem. Ja wszystko rozumiem, ten film miał być w założeniu poważniejszy, bo o ile można się trochę powygłupiać, kręcąc film o społeczeństwie polskim, polityce czy nawet sytuacji życiowej przedstawicieli tzw. inteligencji, to ciężko śmiać się z alkoholizmu i tego, co ta choroba robi zarówno z alkoholikiem, jak i jego najbliższymi. Ale, na litość, można było przynajmniej uniknąć niektórych wygłaszanych nieznośnie wzniosłym tonem banałów! Czy naprawdę trzeba widza trzasnąć wnioskiem prosto w twarz, żeby zrozumiał o co chodzi? Nie cierpię, jak mi reżyser mówi, jaką naukę powinnam wynieść z jego filmu. Jeśli zresztą wykona swoją pracę dobrze, nie będzie musiał niczego wyjaśniać. To są takie zabiegi a la śmiech w sitcomach (którego też nie cierpię). Obraz zyskałby bez tych niepotrzebnych dosłowności, przemów i przykazań.
Zresztą raziła mnie też jakaś taka nachalna religijna retoryka. Oczywiście, można zarówno sam tytuł, jak i sceny nawiązujące do ukrzyżowania Chrystusa odczytywać jedynie na płaszczyźnie kulturowej, jako symbol cierpienia, prób odkupienia, ciągłych usiłowań poprawy. Do mnie to jednak nie przemawia. Odbieram jako kolejną próbę uwznioślenia filmu do granic wytrzymałości. Przekaz (skądinąd ważny, dotykający poważnego problemu) został przez Koterskiego w tym filmie tak zbanalizowany, tak przesycony wszechobecną symboliką religijną i kulturową, tak na siłę rozdęty i nadęty, że absolutnie nic nie pozostawia wyobraźni i wrażliwości widza. Wszystko wyłożone jest jak kawa na ławę. Jak dla mnie przeszarżował tym razem pan reżyser, zbyt przejąwszy się swoją MISJĄ.
Masz racje Diano. To nie to. Nie rozumie jak mozna było po tak wysmienitym filmie jakim był "Dzień Świra" zrobić takiego gniota jakim był "Wszyscy...". Kopletne nieporozumienie. :(((
dajcie spokoj, nie mozna dublowac filmow nieda sie zrobic lepszego bo tak czesto jest, zobaczcie poprzednie Koterskiego np. "Dom wariatów" i "Życie wewnętrzne" - podobne, tylko dzien swira i nic smiesznego wypadly komicznie, ja Wszyscy Jestesmy Chrystusami polecam goraco choc nie kazdemu bo to nie komedia.
Do Andr2ej:
Nazywasz ten fim gniotem to szczerze współczuje. Chyba należysz do wielbiciela głupich komedii, ktorzy wyłacznie na tej płaszczyznie odbieraja dziela Koterskiego. Ten film jest bardzo podobny do wczesniejszych, tyle ze tu Adas sie zmienia- nastepuje jego nawrócenie. Miauczynski był egoista zapatrzinym we własne "ja", w filmach to on jest jedyna prawdziwa postacia a reszta to jedynie marionetki sterowane przez jego podswiadomosc schodzace ze sceny po wygloszeniu sentencji. We "Wszyscy..." ukazana jest przemiana bohatera, która dokonuje sie za sprawa jego syna- jego kwestie sprawiaja, że Adas postanawia być lepszym, skonczyc z piciem. ale takze tym co dreczylo go w poprzednich filmach i co przesłaniało mu jego najblizszych. Rozumiem, że wolisz Adama- nieudacznika, skurwysyna, egoiste, seksoholika, ale kiedys (predzej czy pozniej)musial powstac ten film- uwazam go za podsumowanie historii Adasia (Michasia) MIauczynskiego, ktory moglby byc zakonczeniem historii.
"Zresztą raziła mnie też jakaś taka nachalna religijna retoryka" święte słowa ;)
Przemiana Adasia dokonuje sie nie tylko za sprawa jego syna, ale takze milosci Adasia do jego syna, ktora go trzymala przy zyciu. Bardzo pieknie pokazana gleboka wiez ojca z synem, praktycznie cala ich rozmowa przy stole. To, ze umieli sobie szczerze powiedziec o trudnych sprawach powoduje, ze deklaracje przy koncowej scenie o uczuciach, ktore nawzajem zywia do siebie brzmia naprawde prawdziwie!
Mimo wszystko film miał dużo dystansu i w dosc groteskowy sposob ukazywal problem. Mrugań okiem widziałam w nim wiele.Nie rozumiem tego zarzutu.
Do reszty z nich się zgodzę, mimo to nie uważam, aby była to MISJA, a poupychanie religijnych metafor do granic mozliwosci bylo chyba celowym zabiegiem, celowym przesadzeniem.
Ale czasem rzeczywisci reżyser nie wierzył w naszą spostrzegawczość.
Religijna retoryka miala tu wg mnie konkretny sens, bo sa takie osoby, ktore byly wychowywane w przekonaniu, ze Jezusa trzeba nasladowac, ze jest to cos niezwykle waznego w zyciu (mimo, ze moze to brzmiec jak "banal" niektorzy potraktowali to calkiem serio). I tu zostalo to pokazane (moim zdaniem niezwykle trafnie) jak taki podswiadomy kod, czy tez sugestia hipnotyczna moze dzialac na ludzkie zycie. Na szczescie bohater nie zrealizowal tu scenariusza do konca i nie doprowadzil sie do smierci, wybral ostatecznie uzdrowienie i Zycie, bo nasladowanie Jezusa (wraz z koncentracja na jego mece, ktora dokonuje sie powszechnie w kosciolach) jest to wlasnie tylko "scenariusz", ktory mozna porzucic i wybrac cos innego! Zdaje sobie sprawe, ze dla ludzi, ktorym nie wmawiano zeby nasladowac Jezusa i jakie to swiete jest, wazniejsze niz wszystko inne w zyciu, moze to byc niezrozumiale. Watek religijny bedzie wiec zrozumialy i niezwykle prawdziwy tylko dla pewnej grupy osob, ktore motywowaly sie kiedys by nasladowac Jezusa i koncentrujac sie na jego mece, tworzyli w swoim zyciu cierpienie, doprowadzajac swoje zycie do zniszczenia, oczekujac przy tym smierci i wybawienia.
Przyczyny cierpienia kryja sie czasami gleboko w podswiadomosci, ale zawsze sa przyczyny. Kazdy skutek ma swoja przyczyne (mozna to zdanie nazwac "banalem", ale poczulem ze potrzebuje to powiedziec).
Bez przesady.
Jak dla mnie tyle było emocji, że osobiście nie mam filmowi i pomysłowi nań kompletnie nic do zarzucenia. To dosłowne przesłanie nie było wcale takie dosłowne. To są według mnie obserwacje albo opowieści prosto z życia wzięte, a nie wymyślone w głowach scenarzystów, dlatego jak dla mnie były wyjątkowo realistyczne. A obok tego i tak do diabła i trochę jest przenośni czy tych biblijnych symboli. Musi być więc trochę równowagi.
Niemniej film nie dla wszystkich, nie da się ocenić subiektywnie.
Pozdrawiam.
Niektorzy porownuja wszystkie filmy o Adasiu jako jedna całośc.Jako jego historie.Prawda jest taka ze niema to zadnego zwiazku ze soba.Wszystkie filmy o nim to opowiesc o calkiem innej osobie.Pozostaje tylko to samo imie i nazwisko.W jedyn filmie byl rezyserem,w drugim znerwciowanym zakochanym,w innym typen z nerwica natrectw,a w ostatnim alkoholikiem.Sa drobne podobienstwa ale to calkiem odmienne historie.