Kolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że kompletnie jej nie rozumiem. I tym razem ani przekonującej, porywającej kreacji, ani prawdy, ani głębi. Poza i tyle. Poza może dwoma momentami, jak właśnie ten oprotestowany uśmiech w końcowej scenie
Od siebie dodam: moda na Sorrentino. Której też nie rozumiem.
Gdyby taki sam film zrealizowano w Polsce, to krzyczałbym, że brak tu prawdziwego scenariusza. Że cały film niesiony jest jedynie przez bohatera granego przez Penna - a ów bohater to . . . typowy polski snuj, snujący się nudnie i bez sensu przez cały seans. I może nawet ktoś by mnie poparł na tym forum.
Natomiast dwa nazwiska: Sorrentino i Penn - skutecznie zamykają buzię wszystkim odważnym. Bo któż odważyłby się skrytykować wielkich? Szkoda, że prawie nikt!
Co tak naprawdę zostaje dobrego w tym dziele? Piękne plastycznie zdjęcia i kilka kawałków dobrej muzyki. Ale na pełnometrażowy film fabularny to zdecydowanie za mało.