Nie rozumiem zarzutu, że postać jest nieautentyczna. Jak to nieautentyczna? Przecież Penn gra właśnie takiego starego
rockmena, smutnego, nadwrażliwego, nieprzystosowanego, drażniącego "zwykłych" ludzi, niezadowolonego z życia,
umęczonego poczuciem winy, a jednocześnie otwartego, prostolinijnego jak dziecko, dobrego, szczerego. Bardzo
autentyczny człowiek, mądry, pełen emocji, uczuć, ciekawa postać. Rozmowa, a właściwe spowiedź Cheyenna przed
Davidem Byrnem bardzo poruszająca. Scena, w której gruby chłopiec namawia go, żeby zagrał kawałek Talking Heads też
piękna. Cała historia wciągająca. Muzyka doskonała, zdjęcia perfekcyjne. Wszystko mi się podobało, prócz samej końcówki
- przemiany Cheyenna i powrotu do domu, Dlaczego mi się nie podobało? Nie wiem. Zacytuję samego bohatera: "Coś tu
jest nie całkiem tak. nie jestem pewien co dokładnie, ale coś".