„Wszystkie odloty Cheyenne’a”, czyli kolejna nieuprawniona inwencja człowieka,
odpowiedzialnego za to, pod jakim tytułem film MUST BE THE PLACE ukaże się w
Polsce.
Film oceniłam na 9,5/10, klasyfikuję go jako arcydzieło i wrzucam na półkę obok ”The
man who stare at goats”. Chyba najprościej będzie zacząć od takiego właśnie
podsumowania. Film aż się prosi o wytyczenie ścieżki interpretacyjnej, odnalezienia
czytelnej symboliki, odniesienia opisywanego zjawiska do symptomu Piotrusia Pana. Był
jednak na tyle wyjątkowy, że jego recenzja też nie będzie typowa. Chcę się bowiem
skupić na elementach, które wywarły na mnie największe wrażenie. A miarą jego skali
niech będzie huk, z jakim szczęka opada na podłogę.
Przede wszystkim ujęcia, zdjęcia, sceny. 97% była właśnie arcydziełem. Dominowała
symetryczność. Każda mogłaby stać się okładką filmu, każde ujęcie mogłoby
konkurować z najlepszymi obrazami na prestiżowych wystawach fotograficznych.
Pierwszy raz w życiu się z czymś takim spotkałam. Na taką skalę. Za każdym razem,
kiedy myślałam: to była najlepsza scena, jak grom raziła mnie swoim kunsztem kolejna.
Cudne.
Po drugie sentencje, jakie wypowiadali filmowi bohaterowie. Wiele z nich było naprawdę
dobrych, niezwykłych, przydatnych, skłaniających do refleksji i moralizujących w sposób
pożądany. Nie były to teksty patetyczne i odrealnione. Oto dwie z nich, które uważam za
genialne:
„Niezauważalnie wychodzimy z wieku, kiedy mówimy „takie będzie moje życie” i
zaczynamy mówić „takie jest moje życie””.
„Można umrzeć na milion sposobów. Najgorszy to ten, kiedy jeszcze żyjesz”.
Na trzecim miejscu stawiam humor. Był bardzo, ale to bardzo specyficzny i nie wynikał z
filmowych sytuacji, a z zabiegów twórcy. Reżyser zabawia się kosztem widza,
niejednokrotnie wystrychnie go na dudka. Scena, która jest dla mnie hitem to noc,
kuchnia w domu nauczycielki i Cheyenne pod ścianą pełną noży i tasaków.
Ostatni wyróżniony element należy do części fabularnej. To dominująca prostota, która
wynika z odpowiedzi na pytanie o to, co autor miał na myśli. Sam film opowiadał przede
wszystkim o granicy pomiędzy dzieciństwem a dorosłością, a ściślej rzecz biorąc, o
subiektywnym poczuciu tejże granicy. Przez większość filmu mniej więcej
pięćdziesięcioletni bohater przynależy do sfery dzieciństwa, w której brak wyuczonych
skrupułów i ogłady. Z dziecinną bezpośredniością zadaje ludziom najprostsze,
fundamentalne pytania. A oni, zdumieni nie potrafią znaleźć na nie odpowiedzi.
Nie mogę nie wspomnieć o absolutnie wybitnej kreacji aktorskiej Seana Penna. To było
coś niesamowitego. Jedynym minusem, który wpłynął na to, iż nie przyznałam filmowi
maksymalnej liczby punktów była dynamika. Kompatybilna z obrazem, jednak ciut zbyt
słaba.
Ten film w każdej sekundzie jest arcydziełem , naprawdę najlepszy film ostatni lat !
Całkowicie się zgadzam. A ta muzyka... Chyba najlepszy soundtrack od czasu Leona.
Ujęte w sposób niezwykle bliski temu, co sam czuję świeżo po obejrzeniu tego filmu. Po trailerach nie spodziewałem się, że będzie to kino na tak ekscytującym poziomie. Interesujące, poruszające, dające do myślenia i zarazem wciągające na tyle intensywnie, że tych niespełna 120 minut minęło mi błyskawicznie niczym godzina lekcyjna. Znakomity film którego na wszelki wypadek nie polecam miłośnikom kina akcji. Ode mnie symboliczne 9/10.
Zgodzę się z uwagami na tematy "techniczne". Film jest świetnie zrobiony. Tak jak piszesz zdjęcia są perfekcyjne, gra aktorów bardzo dobra (choć to raczej teatr jednego, bezbłędnego aktora). Dialogi są raz lepsze, raz gorsze. Lepsze kiedy były prozaiczne, raczej gorsze kiedy zaczynały pojawiać się w nich wspomniane złote myśli, częściej raczej złote frazesy. Za to scenariusz dla mnie jest dość chaotyczny. Wątki gonią jeden za drugim, spora część urywa się w połowie bez jakiejkolwiek pointy, niewiele wnosząc. To raczej kolaż obrazów, a cały film to pokaz kunsztu twórców na tle nie najlepiej skonstruowanej historii.
A to ciekawe, bo jak dla mnie historia skonstruowana jest precyzyjnie i nie odnoszę minimalnego nawet wrażenia, aby coś gdzieś było urwane czy zaniechane. Wrażenie i sposób odbioru, to zasadniczo rzecz indywidualna i jak zawsze subiektywna. Nie każdy film jest dla każdego. Ot, taki realistyczny frazes...
Obok ”The man who stare at goats” ? Eeee... Przecież ten film jest co najwyżej średni. Ma bardzo dobre momenty, ale tylko momenty.
A dla mnie to było istne arcydzieło. Być może dlatego, że z mistrzowską precyzją trafił w moje poczucie humoru. Oba filmy są dla mnie utrzymane w bardzo podobnym klimacie, wywoływały podobne emocje i wprawiały mnie w pewien baśniowy stan ducha.
W życiu bym tych filmów ze sobą nie zestawiał, ale może jeszcze kiedyś zabiorę się za te Kozy i zmienię zadanie. :)
Stanowczo najlepszy film jaki widziałem od początku roku. Nie jest to jednak film dla każdego. Scenariusz, a w szczególności te ,,złote myśli", o których już ktoś wyżej napisał nie są przeznaczone dla każdego. Bez ich zrozumienia film traci cały urok. Jeśli więc ktoś, kto jeszcze filmu nie widział wybiera się na niego do kina i liczy na pełną śmiechu komiedie będzie zawiedziony. Ten kto chce obejrzeć swego rodzaju lekcje życia obdarzoną pewną dawką humoru powinien czym prędzej wybrać się na seans.
„Niezauważalnie wychodzimy z wieku, kiedy mówimy „takie będzie moje życie” i
zaczynamy mówić „takie jest moje życie” to zdanie zapamiętam z tego filmu.
Nie uważam całości za arcydzieło, co nie oznacza, że nie wyłapałem w filmie wielu mądrych stwierdzeń. Główna puenta jest jednak dla mnie mało nadzwyczajna.
Tak jak napisał millencolin - jestem w stanie zgodzić się, że od strony technicznej ten film robi wrażenie. Jednak pod względem scenariusza produkcja bardzo kuleje. Sorrentino przedstawia wiele historii, które nijak nie mają związku z Cheyenne'm, do końca filmu nie dowiadujemy się w jakim celu zostały umieszczone. Stanowią swego rodzaju formę zapychacza - duży minus.