Peter Fonda debiutuje po drugiej stronie kamery. "Hired hand" to wyciszony, można by wręcz rzec: kontemplacyjny, antywestern opowiadający historię tyleż prostą, co wciągającą i zdolną poruszyć widza. Z niespiesznym rytmem narracji korespondują urzekające kadry Vilmosa Zsigmonda (choć przyznam, że już sam montaż budził pewne moje zastrzeżenia) i skłonność do subtelnych niedopowiedzeń. W obliczu tego stonowania zgrzyta nieco nazbyt oczywisty finał, co nie zmienia jednak faktu, że jest to pozycja wystarczająco nieszablonowa, by wymieniać ją pośród najciekawszych osiągnięć gatunku. Tym bardziej szkoda, że przez lata zdążono o niej zapomnieć.