"Wywiad ze Słońcem Narodu" nie powala na kolana, ale nie jest też jakoś kompletnie pozbawiony zalet. Opiszę pokrótce moje wrażenia "na gorąco".
Poziom humoru odpowiada mniej więcej temu, do czego nowy "brat pack" zdążył nas już przyzwyczaić. Kręci się głównie wokół seksu, palenia trawki i różnych nawiązań do świata popkultury (vide "This is the end" czy "Pineapple express"). Mnie osobiście nie rozbawił, ale nie powiem też, żeby był żenująco niskich lotów. Pewnym zaskoczeniem był natomiast fakt, że w filmie zabrakło sceny, kiedy bohaterowie siedzą na kanapie z Kimem, palą trawę z wielkiego bongo w kształcie rakiety i grają w gry na Xboxa.
Postać Wielkiego Sternika została poprowadzona bardzo przyzwoicie. W dodatku mimika Randalla Parka była uderzająco podobna do mimiki Franco, co świetnie współgrało w ich wspólnych scenach.
Seth Rogen zagrał na swoim poziomie. To facet, który właściwie odgrywa cały czas tą samą rolę, ale ciężko go nie lubić.
Epizod załapała też Lizzy Caplan, jako agentka CIA. Te całe 5 minut jej czasu ekranowego solidnie osładza ten "bromance". Brawo Lizzy.
Zdecydowanie najsłabszym aspektem "Wywiadu ze Słońcem Narodu" jest postać głównego bohatera, Davida Skylera. Od Jamesa Franco bije wymuszony luz a dwuznaczne sceny, w duecie z Sethem Rogenem, najzwyczajniej w świecie nużą. Pisząc w duchu filmu, James Franco ciągnie (hyhy) w dół.
Podsumowująć. Przyzwoita, niepoprawna komedyjka, położona przez fatalnie poprowadzoną główną postać. Ponieważ lubię kulinarne porównania, to "Wywiad" jest taką zupą z trawy, którą gotowała żona Ukochanego Przywódcy i Wiecznego Prezydenta. Niby wygląda jak zupa.