PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=214307}

X-Men Geneza: Wolverine

X-Men Origins: Wolverine
2009
7,2 177 tys. ocen
7,2 10 1 176762
4,4 43 krytyków
X-Men Geneza: Wolverine
powrót do forum filmu X-Men Geneza: Wolverine

Dziwię się sobie. Naprawdę się sobie dziwię. Ten film nie miał wiele wspólnego z oryginalnym komiksem, a na pewno nic z jego klimatem, wydźwiękiem, psychologią postaci... był pełen dziur i uproszczony do bólu, miejscami hollywoodzko naiwny... twórcy przegonili przez niego korowód postaci, powpychali na pięć minut kogo się dało bez ładu i składu, dla zachęty migneli Gambitem, zaznajomili z żałosną wizją Bloba by na koniec zmasakrować całkiem obiecująco zapowiadającego się Deadpool...

Prawdę mówiąc należę raczej do tych ortodoksyjnych fanów którzy trwożą się na samo wspomnienie „X-Men: Ostatni Bastion” a na dźwięk nazwisk potępionego tandemu 'Brett Ratner, Simon Kinberg, Zak Penn' pukają w niemalowane drewno. Powinnam więc w tej chwili pluć jadem i odsądzać od czci i wiary kogo się da. Powinnam być wściekła... ale właśnie o dziwo, nie jestem.

Tak może wstyd się przyznać, ale za dobrze się wczoraj na seansie bawiłam, żeby teraz siać hipokryzję, udawać święcie oburzoną i szczerze narzekać.

Ten film nie był genialny, ba pewnie nawet nie miał ambicji do takiegoż. To rozrywka. W najczystszej postaci. Do tego naprawdę bezbolesna. Bo cóż z tego, że człowiek wołał o pomstę do nieba przy fatalnie wykonanej scenie łazienkowej z oglądaniem tandetnie wygenerowanych szponów, gdy zaraz potem ryczał ze śmiechu przy dekapitacji umywalki ( Tak wiem, ale nie mogłam się powstrzymać ).
Na wszystkich tych scenach na których twórcy chcieli żebym się śmiała, takoż czyniłam ( czego rzadko doświadczam nawet na komediach ), tam gdzie miałam przezywać zatrwożenie, przezywałam, gdzie miała pochłonąć mnie akcja i tępo wydarzeń, pochłaniało.

Muzyka spełniała swoje zadanie wybornie i podkreślała te momenty które podkreślać miała. Aktorzy, tutaj można by o gustach dyskutować, ale może poza lekkim zgrzytem w postaci Victora wielkich pretensji do nich nie miałam ( jasne, filmowy Gambit to nie komiksowy Remy, ale i tak kupuję go jako takiego. Był uroczy, zawadiacki i wierutnym kłamstwem byłoby gdybym się uskarżała na widok jego... chociaż może dlatego płeć niewieścia nie powinna się w takich sytuacjach wypowiadać, ni jak nie mogę być tu obiektywna. To samo z resztą tyczy się odtwórcy głównej roli... nie, nic tu nie poradzę ).

Możliwe, że cierpiałabym bardziej gdyby podczas seansu była choć chwila wytchnienia na refleksję, ale naprawdę przy akcji goniącej akcję nie miałam czasu się nudzić ( odwrotnie do drugiej połowy „Watchmen”. Szkoda, że tam twórcy nie wyszli z tego samego założenia by równomiernie przykuwać uwagę widza ).

Skoro już jestem przy porównaniach, to obecnego "X-Men Origins: Wolverine" umieściłabym właśnie pod względem owej 'miodności' między dziełami Snydera a Christophera Nolana.
Mimo budzących obawę trailerów, sam film był dla mnie miłym zaskoczeniem. Udało się mu okazać lepiej wywarzoną konstrukcją niż „Watchmen” chociaż nie przeskoczył pułapu utworzonego przez Nolanowskie części Batmana ( powiedzmy szczerze, nawet się do niego nie zbliżył, ale i raczej do takowego nie aspirował ). Ogółem 8/10 - Twórcy postawili na pewnik, niewymuszoną, nieskrępowaną rozrywkę i z tego zadania udało im się wywiązać.