Po trzech odsłonach serii X-MEN jeden z jej głównych bohaterów powraca w swojej samodzielnej opowieści. Wolverine (Rosomak dla polskich fanów znających komiks) lubiany i najbardziej chyba znany mutant, będzie zmuszony zmierzyć się z własną przeszłością. Przeżywszy wiele wojen, wygrawszy wiele bitew wciągnięty zostaje razem z bratem do pracy dla rządu. Ciągłe morderstwa do których jest przymuszany skłaniają go jednak do porzucenia znienawidzonego zajęcia. Osiedla się z dala od ludzi gdzie toczy spokojny żywot z ukochaną kobietą. Sielanka jednak nie trwa długo i duchy przeszłości zjawiają się by upomnieć się o swoją należność.
Każdy kto chociaż trochę zapoznał się z losami grupy X-MEN i jego głównego członka czyli Wolverine’a dostrzeże w historii brak jakiegokolwiek niemalże odniesienia w stosunku do jego papierowego pierwowzoru. I nie chodzi tutaj tylko o prezentowaną opowieść. Pomieszana została chronologia wydarzeń z bohaterami biorącymi w nich udział na czele. Ma się wrażenie, iż twórcy zwyczajnie powybierali sobie postacie i przygody pasujące do wymyślonej przez siebie historii. Nie miałbym nic przeciwko temu gdyby w wyniku tego procesu urodziło się coś naprawdę oryginalnego. Niestety to co scenarzyści nam serwują, to ograne schematy i uproszczone kalki (a gotowy niemalże scenariusz był w postaci "Weapon X" Barry Windsor Smith'a, który został przez twórców filmu niemiłosiernie uproszczony). Do tego dochodzą śmiesznie pompatyczne dialogi, które są wadą większości ekranizacji komiksowych (co w żadnym stopniu nie jest usprawiedliwieniem).
Czy film ma w takim razie coś do zaoferowania swoim widzom? Największą siłą tego typu obrazów są efekty specjalne. Umiejętności bohaterów dają niemalże nieograniczone możliwości wykorzystania zdobyczy nowoczesnych technik audiowizualnych z czego twórcy filmu zręcznie korzystają. Nie jest to może żaden przełom ale oko cieszy. Także Hugh Jackman jako Wolverine przekonuje. Da się zauważyć, iż aktor zdążył przyzwyczaić się i niejako polubić postać w którą się wciela już po raz czwarty. Nieźle radzi sobie również Liev Schreiber jako bardziej zwierzęcy brat (?) głównego bohatera (chociaż z kart komiksu pozostało mi bardziej dzikie wyobrażenie Sabretooth’a) Reszta aktorów przynajmniej nie wyróżnia się niczym negatywnym.
Nie za bardzo wiem do kogo film jest adresowany. Dla widzów nie mających nigdy styczności z komiksem będzie to kolejna bajka o superbohaterach usiłujących uratować/zmienić (niepotrzebne skreślić) świat. Dla zagorzałych fanów mutantów z kolei obraz będzie nie do zaakceptowania poprzez pomieszanie faktów i bohaterów występujących w pokazywanej historii. Jedyna grupa widzów, która może być zadowolona z kinowej rozrywki to młodzi (nawet bardzo) widzowie którzy może i wiedzą kim są X-MEN (najpewniej z wcześniejszych filmów) ale nie mają pojęcia o ich historii i bohaterach biorących w niej udział. Nastawieni są przede wszystkim na ciągłą akcję (nawet kosztem logiki) i spektakularne efekty specjalne. Osobiście film uważam za kompletne nieporozumienie. To do fabuły i opowiadanej historii dodatkiem powinny być efekty specjalne a nie odwrotnie. Lepiej by twórcy postąpili kręcąc krótkometrażówkę lub (jeszcze lepiej) teledysk w którym zaprezentowaliby możliwości współczesnej techniki i speców od efektów specjalnych nie męcząc nas swoimi marnymi wymysłami które nazywają scenariuszem.
hmm, ja jestem fanem x-menów, a szczególnie wolverine'a, jednak nie uważam filmu za kompletne nieporozumienie. fakt, że akcja toczy się trochę za szybko i pomieszanych jest mnóstwo historii, aczkolwiek można na to przymruzyc oko. przeciez w x-menach (filmach) tez nie wszystko bylo "na miejscu", rezyser sobie troszke powymyslal, aby jakos to wszystko zmiescic w 1,5 godzinnym filmie. mi sie film podobal (7/10), plusem jest wystep gambita (moj drugi ulubiony mutant). na minus - glowny antybohater.
Z ekranizacjami (nie tylko komiksów, także książek) według mnie jest tak: Jestem w stanie wiele twórcom wybaczyć ale muszę zobaczyć, że mieli jakiś własny oryginalny pomysł, coś co da mi podstawę do stwierdzenia, iż to co obserwuję na ekranie nie jest tylko czekającą na wypełnienie, pustą producencką skarbonką. Niestety gdy oglądałem "X-Men Geneza" od samego początku seansu nie opuszczało mnie odczucie, że mam do czynienia z lśniącym ale bezwartościowym gadżetem (rzecz jasna to tylko moje osobiste odczucia).