Tytuł ten wciąż obijał mi się o uszy, ale ze względu na tematykę niekoniecznie mnie do niego ciągnęło. Nagle jednak koncepcja rozrosła się do trylogii, w związku z czym każdy o tym mówi, więc musiałam sprawdzić, co jest na rzeczy. Jak przebiegło moje spotkanie z „X” i czy warto przyjrzeć się bliżej temu hołdowi oddanemu dawnemu horrorowi?
Pod koniec lat siedemdziesiątych pewna grupa filmowców wybiera się w okolice malowniczej farmy. Wynajmują domek, rozkładają sprzęt i szykują się do nakręcenia produkcji swojego życia. Nadzieje są wielkie, choć scenariusz w rzeczywistości sprowadza się do kolejnego filmu pornograficznego… Pomiędzy kolejnymi ujęciami przyjrzeć się można starszemu małżeństwu, do których należy cały przybytek. Nazwać ich dziwnymi, to niemal eufemizm. Wkrótce w sielskiej okolicy rozpętuje się masakra rodem z klasycznych slasherów lat siedemdziesiątych.
Opowieść łączy w sobie wszystko to, czym zasłynęły „Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną”, „Piątek Trzynastego” i inne wpisujące się w nurt straszaki, w których ważne było wyłącznie gore przeplatane nagością. Jednak cytowanie kultowych produkcji nie wystarczy do stworzenia intrygującej mieszanki filmowej. Wprawdzie pojawia się pewna głębia poruszająca dość obcą kinu tematykę, jaką jest seksualność osób starszych, a także kwestię samego przemijania, tęsknoty za młodością. Horror ten przekazuje to w dość surowy sposób bez owijania w zbędne warstwy niuansów. Jak człowiek zagłębi się odrobinę w króliczą norę pełną analiz i domysłów, to spostrzeże także liczbę prefiguracji, które sprytnie zostały ukryte w scenariuszu: są zdecydowanie mniej rzucające się w oczy niż klasyczne strzelby Czechowa, co podnosi odrobinę wartość całości. Zabawy tego typu jednak nie mają wpływu na prostotę opowieści, w której nie ma zbyt wielu zaskoczeń.
Wizualnie film stanowi w zasadzie esencję slasherów sprzed kilkudziesięciu lat. Można tu zdecydowanie odczuć ten duszny klimat przerywany kolejnymi zgonami niefrasobliwych bohaterów. Jest sporo nagości prezentowanej z różnych ujęć, co może niektórych razić – warto więc mieć to na uwadze. Muzyka została dobrze dobrana do czasów, w których osadzono opowieść, pojawiają się przede wszystkim piosenki wprost z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Oprócz tego oryginalna ścieżka dźwiękowa potrafi wywołać ciarki, niepokój, a także wprost zahipnotyzować i wciągnąć seans. Aktorzy również dali sobie radę dobrze, choć niektóre elementy ich gry zdawały się niemal kartonowe, co przy okazji wpasowuje się w naśladowany nurt. Pierwsze skrzypce gra tu rzecz jasna Mia Goth, którą osadzono w podwójnej roli (charakteryzacja wypada wprost genialnie) i choćby dla niej warto zapoznać się z tą pozycją.
„X” jest ciekawą wariacją na temat znanego podgatunku, który w takim wydaniu oferuje coś oprócz typowej sieczki. Sprawdzić warto, o ile w ogóle lubi się slashery. W pierwszej chwili nie przemówił do mnie w pełni, jednak po przyjrzeniu się, ile pracy włożono, by dopiąć wszystko na ostatni guzik, mogę powiedzieć tyle: Ti West stworzył dobry film, hołdujący przeszłości kinematografii. Ode mnie 7/10, chętnie sięgnę po pozostałe części.