Wielkie nieporozumienie.Ciekawi mnie jak Eric Roberts przeżył na końcu dawkę narkotyków,które wstrzyknął mu Henriksen.Nie mówiąc o tym jak wydostał się z grobu.
Nie ma sprawy. Bo to właśnie film kierowany wyłącznie do osób, które zwracają się do innych, nieznanych im person "per pacan". Miłego seansu życzę.
To nie był najważniejszy moment filmu. Warto go obejrzeć, mimo tego, co już wiesz, bo po tym dopiero jest najciekawiej.
Zdaje się, że wcześniej Adrian mówił Jackowi, że zażywał dawki narkotyków, po których nie powinien już żyć. Myślę, że jeśli nawet scena ta była trochę przesadzona, to nie wpływa ona jakoś bardzo na całościowy odbiór filmu. Wybacz, ale danie mu przez Ciebie 1/10 to dopiero jest wielkie nieporozumienie :/
Aaa tam, to takie wyświechtane... Gustu bym w to nie mieszał, bo różne rzeczy z różnych przyczyn mogą nam się podobać lub nie, ale niedostrzeganie absolutnie żadnej zalety w jakimś dziele (na co wskazuje Twoja ocena) jest zwyczajną ignorancją, a nie rzeczą gustu.
Nie zamierzam się kłócić bo akurat dla mnie stwierdzenie, że ignorancją jest niedostrzeganie absolutnie żadnej zalety w jakimś dziele jest wyświechtane. Jaką więc zaletę. widzisz np. w dziele "Komisarz Blond i Oko sprawiedliwości", jeżeli takową mamy znaleźć w każdym dziele?
Nie piszemy tutaj o komisarzu blond, tylko o filmie "Złe towarzystwo". Filmie z dwójką świetnych aktorów, którzy bardzo dobrze odegrali swoje role. Już choćby przez to należałoby trochę łaskawiej spojrzeć na tę produkcję. A poza aktorstwem ma ona przecież wiele innych zalet, jak choćby (moim zdaniem największa z nich) element zaskoczenia na końcu, przyzwoita reżyseria, muzyka, ogólnie fajny klimat. A Ty wystawiasz mu najniższą z możliwych ocen tylko dlatego, że scena z przebudzeniem bohatera po zbyt dużej dawce narkotyków wydała Ci się niewiarygodna (choć była ona w filmie uzasadniona). To jest niepoważne, serio.
I nie napisałem "w każdym", tylko "w jakimś". Przytoczonego przez Ciebie filmu akurat nie widziałem i podejrzewam, że gdybym go obejrzał, to nie oceniłbym go wysoko, ale na pewno nie dałbym mu jedynki, choć może się wydawać, że niektóre filmy na nią zasługują...
Będziemy tak się spierać długo? A co do "aktorstwa" Erica Robertsa to mam swoje zdanie. I nie obejmuje ono definicji "świetny aktor". I nie wystawiłem 1 za jedną scenę ale za całokształt.
A więc całe to moje powyższe pisanie było jak rzucanie grochem o ścianę. Tak sobie myślę, że życie ludzi, dla których wszystko jest albo czarne, albo białe, musi być strasznie ubogie... Ale ok, masz prawo właśnie tak postrzegać kino. Zdrówka życzę!