Herzog nigdy nie zrobiłby hollywoodzkiej szmiry klasy "C" jak właśnie remake "Złego
porucznika" (inna sprawa, że wersja A. Ferrary z 1992 r. była o niebo lepsza).
Zaproponowano mu zapewne, aby "podpisał się" pod tym gniotem, za co otrzymał okrągłą
sumkę. Sztuczka ta niechybnie zwielokrotniła zyski, a przynajmniej zrekompensowała
honorarium dla niemieckiego mistrza. Założę się, że nie był nawet przez chwilę obecny na
planie filmu, nigdy też pewnie tej żenady nie oglądał… Kto zna twórczość Herzoga,
niewątpliwie z powyższą tezą się zgodzi.
Jednakże całkowicie należy Herzogowi wybaczyć: za otrzymane środki zrobi ze 2-3 genialne
paradokumenty gdzieś "na krańcach świata"…