Tuż po wojnie zamordowana zostaje dziewczyna z partnerem podczas balu maturalnego. Trzydzieści lat później koszmar powraca wraz z zamaskowanym psychopatą, który postanowi umilić kolejnym maturzystom ich "wieczór życia"...
Dość typową oś fabularną tego slashera urozmaicają krwawe morderstwa, świetnie nakręcone i dokonywane różnorodnymi metodami czy narzędziami. Na plus także wygląd zabójcy - odziany od stóp do głów w wojskowy uniform, zakrywający też twarz, szarmancko trzymający różę zbir przyprawia o mrugnięcie niepokoju. Mrugnięcie, bo już jego tożsamość i prawdziwa twarz średnio nas interesuje, a jej ujawnienie właściwie nie zaskakuje nikogo.
Co dalej? Pomiędzy owymi morderstwami i próbami ucieczki bohaterów film nieco się ciągnie, choć długi nie jest, a aktorzy robią co mogą by przytrzymać nas przed ekranem. Jest masa bezcelowej bieganiny po domach i podwórkach (pani wpatruje się w drzewo, pani idzie tyłem, pani podziwia szafkę), tańców i degustacji ponczu, a na dokładkę sceny erotyczne! Lub prawie erotyczne. Dołóżmy jeszcze tragiczne dialogi ("- Chyba coś słyszałam. - To pewnie tylko wiatr...") i niezbyt bystrą główną bohaterkę, o blond czuprynie, grymasie przestraszonego zająca i dźwięcznym imieniu PAM. Podobały mi się sceny zabójstw, irytowały poprzedzające je jumpscary i "zachodzenia" od tyłu. Muzyka dobra, choć po głębszej analizie - bardzo przeciętna dla gatunku czy dekady. Szkoda. "The Prowler" nie jest oryginalnym czy wciągającym filmem, ale to wciąż poprawny i nadający się jak najbardziej do obejrzenia slasher. 6/10.