Film zalicza się aż do B-klasy. To przyjemne, krawawe kino akcji, które łączy ze sobą "Dziką Rzekę", "Rambo" i "Z podniesionym czołem". Fabuły nie ma co opisywać. To po prostu standardowe kino B-klasy, w którym bohater o odpowiednich umiejętnościach musi rozpieprzyć gangsta grupę, która za zakładniczkę wzięła jego córkę. No i oczywiście był to największy błąd, jaki popełnili w swoim, dość krótkim żywocie. Nie trudno zgadanąć, że każdy z tych panów ma przesrane. Im mniej gangsta do końca, tym giną coraz ostrzej. A, że wszystko rozgrywa się w lesie, skojarzenia z Rambo są jak najbardziej trafne. Bohater dysponuje łukiem, maluje sobie barwy wojenne, leczy się przypiekając rany i korzysta z udogodnien natury, by zaczaić się na wrogów. Na dodatek robi przez moment za ich przewodnika - skojarzenia z "Dziką rzeką" również jak najbardziej trafne. A, że scena finałowa rozgrywa się w tartaku - skojarzenia z "Z podniesionym Czołem" również są na miejscu. Mimo, że "Hunt to Kill" oryginalny nie jest, ogląda się go bardzo przyjemnie i około 95 minut seansu mija bardzo szybko. Zasługa w tym tego, że wszystko rozgrywa się szybko, nie ma wielu przestojów akcji, a na dodatek Austin kopie zady full profesjonalnie. Ale zdecydowanie największym plusem filmu jest zegarek. Takiego, to Bond by się nie powstydził. Nie zdradzę o co dokładnie chodzi, bo to naprawdę trzeba zobaczyć.



"Hunt to Kill" to solidna, B-klasowa produkcja, którą w wolnej chwili naprawdę spokojnie można obejrzeć. Ja się nie nudziłem, a na dodatek dostałem dużo przyjemnej rozrywki.