W swych europejskich wojażach Allen zawędrował w końcu do Wiecznego Miasta. Z jakim skutkiem? Słabszym, niż to miało miejsce w Paryżu, na pewno jednak lepiej niż w przypadku Barcelony. Najpierw mankamenty: wielowątkowa konstrukcja wprowadza wprawdzie dużą ilość smakowitych atrakcji, z drugiej jednak strony - uniemożliwia zżycie się z którymkolwiek z bohaterów. Humor - jak zawsze allenowski, ale raczej erupcji, jak przy "Whatever works, śmiechu się nie spodziewajcie, jest po prostu miło i... zabawnie (tak, wiem, jak to brzmi...). Z plusów: duża ilość absurdu, która miejscami zbliża poszczególne pomysły do bunuelowskiego stężenia surrealizmu (opera pod prysznicem to tylko najbardziej oczywisty przykład). Najciekawsze "partie" to rzecz jasna te z udziałem Woody'ego - naprawdę ogromna przyjemność zobaczyć go ponownie na ekranie. Baldwin jako "duchowy przewodnik" również niczego sobie. Dobra Ellen Page - jej postać jest wyjątkowo drażniąca, ale taka właśnie miała być. Wątek z Benignim zjadliwie satyryczny i, niestety, dobitnie ukazujący to, co naprawdę dzieje się w dzisiejszych mediach. Mówiąc krótko: Allen na zwyczajowym poziomie, od wcześniejszego "Poznasz..." o niebo lepiej.