Tak, ten film powinien był powstać 40 lat temu, kiedy jeszcze homoseksualizm był w kinie tematem tabu i przemycało się go w aluzjach na ekran kina mainstreamowego. W tamtych czasach "zwyczajna" widownia oglądała ze spokojnym sumieniem kolejny rodzinny, romantyczny czy też historyczny film, zaś "wtajemniczenie" mogli wychwycić czytelne aluzje, które udało się przemknąć twórcom przez cenzurę. Bo też o czym jest ten film, jak o wychodzeniu z cienia fałszu i przyznanie się przed wszystkim do swoich pragnień i potrzeb? Toż to czysty coming out! I nic dziwnego, jest to przecież remake filmu japońskiego, w którym dotknięte zostały w dość rozrywkowy sposób pewne społeczne tematy tabu. Tymczasem ten film tak naprawdę nie oferuje nic więcej poza aluzjami, które w kinie zachodnim przestały być modne co najmniej 20 lat temu. Historia jest prosta, zabawnych scen jest kilka (część z nich zresztą widać jedynie w zwiastunie), sekwencje taneczne, a w szczególności ich pokazanie, niczym szczególnym się nie wyróżniają i gdyby nie Stanley Tucci i Lisa Ann Walter zabrakłoby nawet postaci, które mogłyby zainteresować.
Film na szczęście zrobiony jest dobrze i sprawnie. Widać rzemiosło (choć nie artyzm) typowe dla Hollywood. Dlatego też choć o filmie zapomnę pewnie już jutro, dziś oglądałem go bez znudzenia, a w jednej scenie nawet ze wzruszeniem.