Amatorskie aktorstwo. Scenariusz stanowiący parodię horroru. Fabuła żenująco niepoważna. Akuszerka robiąca skrobankę wygląda, jak burdelmama, a jej główne narzędzie chirurgiczne to pokrzywiony druciany wieszak. Wyskrobany embrion wrzucony do kibla w ciągu kilku minut zmienia się w potwora (podobnego do Kulfona z bajki) pod wpływem toksycznych chemikaliów w kanałach ściekowych. W ciągu paru godzin pęcznieje, do wielkości dorosłego goryla. Wystarczy, że zapluwa on okna flegmą, a już nikt nie jest w stanie wydostać się z domu. W tym "arcydziele" jedna niedorzeczność goni drugą - np. pomimo, że potwór jest wielkości ET, to porusza się rurami o średnicy 5 cm. Gość strzela do potwora stojącego przy skrzynce elektrycznej, a w lufie w ogóle nie widać błysków wystrzałów, jednocześnie huk jest słyszalny. Facet nie może uciec, bo jest unieruchomiony przez guzik marynarki, który zaplątał się w wisząca ściereczkę do naczyń. Sam potwór jest kuloodporny i w ułamku sekundy potrafi się skurczyć do rozmiaru noworodka i wejść matce z powrotem do brzucha drogą, która się "narodził". Efekty specjalne, to animacja poklatkowa rodem z misia Uszatka (vide plastelinowa chodząca rączka w stylu rodziny Adamsów). Odradzam oglądanie tej kaszanki, chyba że ktoś chciałby się dowiedzieć, jak nie należy kręcić filmów. Produkcja z początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, ale odnosi się wrażenie, jakby powstała jeszcze czterdzieści lat wcześniej. Okropna ramotka.