Tu na pierwszym miejscu jest sekta, a kanibale są gdzieś na drugim planie (podobnie jak w "Deep River Savages", z tym, że tu jest na szczęście więcej akcji z nimi w roli głównej). Moim zdaniem to był dobry pomysł, bo dzięki temu film nie jest aż tak konwencjonalny i mimo, że mam już za sobą prawie wszystkich innych przedstawicieli kina kanibalistycznego, nie zanudziłem się na nim na śmierć, czego się obawiałem. A wręcz przeciwnie - nawet mnie fabuła zainteresowała. Największym minusem "Eaten Alive!" jest to, że sporo scen z niego bezczelnie skradziono z "Deep River Savages", "The Last Cannibal World" i "The Mountain of the Cannibal God". Ja nie rozumiem dlaczego Lenzi zdecydował się na tak idiotyczne posunięcie...
Też zauważyłem sceny skradzione z The Mountain of the Cannibal God. Dwóch pozostałych filmów jeszcze nie oglądałem więc pozostaje mi uwierzyć na słowo, że Lenzi sceny ukradł. A film ogólnie ujdzie w tłumie.
Moim zdaniem wątek z sektą to niepotrzebne udziwnienie zwykłego filmu kanibalistycznego. Ten film można polecić tylko fanom tego wąskiego nurtu. Odradzam nawet fanom szerzej pojętego gore; wystarczy obejrzeć "Cannibal Holocaust" i ewentualnie "Cannibal Ferox", w tym "Eaten alive" nie ma specjalnie więcej.