Do tej pory nie przepadałam za filmem "Znaki". Uważałam że jest przerysowany, postacie są drewniane a koniec beznadziejny. Tym razem oglądałam go samotnie w domu. I o dziwmo na ekranie telewizora w ciszy domowej przeżyłam go zupelnie inaczej niż w kinie. Może po prostu wczółam sie w klimat tego filmu. I to własnie klimat mnie oczarował (???). Leniwie płynący czas, melancholia małego miasteczka w kontarście z kataklizmem z innego świata. Przepowiednie ze zlepek zdań, obrazów, ostanie słowa umierającej osoby rebusem pomocnym w rozprawieniu się z obcym. Może kiczowate ale zanużone w ponurym i sennym klimacie filmu ma swój urok. Może można było go zrobić nieco lepiej, głębiej ukazać czającą się w uśpionym urokliwym miasteczku grozę. Mogę tu za przykład podać "Innych" z Nicole Kidman - w ten film wsiąkłam bez reszty. Ja bym "Znaki" nieco "ulepszyła" i znowy puściła do kin jako premierę. Wspaniały temat a troszkę niewykorzystany. Jednak o dziwo ogladając go po raz kolejny poczułam się pozytywnie zaskoczona. Może miał na to wpływ mój nastrój tego dnia, może pusty dom, może uczucie zagubienia a jednoczesnie fascynacji wobec tajemnic wszechświata, życia i śmierci...