To słowo jako pierwsze przychodzi mi do głowy po obejrzeniu "Zodiaka". David Fincher długo kazał czekać na swój nowy film. Bez wątpienia mogę stwierdzić, że jest to wielki powrót po latach tego reżysera.
Fincher odszedł od efekciarstwa i nakręcił elegancki dramat kryminalno-psychologiczny z wyraźnymi elementami thrillera. I mimo iż mocno odszedł od swojego stylu znanego z "Podziemnego kręgu" czy "Azylu", nikt nie może mieć wątpliwości kto nakręcił "Zodiaka". W tym filmie Fincher po raz kolejny wspiął się na wyżyny. Bo "Zodiaka" śmiało można postawić obok "Siedem". Ba, zastanawiam się czy "Zodiak" w tej chwili nie jest przypadkiem opus magnum Finchera. Z pewnością jest to najbardziej dojrzałe dzieło tego twórcy.
Reżyseria w "Zodiaku" jest perfekcyjna. Fincher bardzo sprawnie przedstawia nam autentyczną historię śledztwa prowadzonego w sprawie tytułowego mordercy. Nie gubi się w gąszczu nazwisk i zdarzeń. 160 minut projekcji mija szybko, a im dłużej film trwa, tym mocniej wciąga. Śledztwo zostało przedstawione bardzo drobiazgowo (jak myślicie co Fincher robił przez ostatnie lata?) i nie czuje się tu ordynarnych skrótów. Widz może poczuć w tym filmie, jakby sam tropił Zodiaka. Nie ma tu naciąganych momentów jakie czasami zdarzały się Fincherowi w jego poprzednich filmach. "Zodiak" jest kryminałem na poważnie, wszak autentyczna historia wymaga potraktowania jej serio.
Nowy obraz Finchera potrafi także trzymać w ogromnym napięciu. Nie brakuje momentów mrożących krew w żyłach. Sceny morderstw Zodiaka, scena w piwnicy czy przesłuchanie Leigh Allena (którego Fincher typuje na Zodiaka, pozostawiając jednak jednocześnie wolną rękę widzowi), pozostają w pamięci na długo. I tak już gęsta atmosfera filmu wraz z upływem czasu coraz bardziej się zagęszcza. Jednak nie morderca jest tu głównym bohaterem, ale ludzie próbujący odkryć jego tożsamość. Znakomicie zostało pokazane, jak początkowo normalne śledztwo na przestrzeni lat zmienia życie poszczególnych osób mocno zaangażowanych w schwytanie zabójcy. Niektórych ta sprawa całkowicie wyniszczy (Paul Avery), innych prawie by zniszczyła (Robert Graysmith). Od zwykłego ustalenia kim naprawdę jest sprawca do obsesji na jego punkcie, niedługa jest droga. W fenomenalny i jednocześnie przerażający sposób zostało to w filmie ukazane.
Kolejne brawa dla Finchera za to, że nie zaangażował do swego filmu wielkich gwiazd Hollywood (które zamiast grać, rywalizowałaby ze sobą na ekranie). Dzięki temu możemy podziwiać w filmie kreacje aktorskie z krwi i kości. Mark Ruffalo, Jake Gyllenhaal i Robert Downey Jr. zachwycają. Zwłaszcza ten ostatni dał duży popis aktorstwa. Ba, tutaj nawet epizod potrafi być wyborny (Brian Cox). Kolejnymi plusami są świetne zdjęcia (jak zwykle u Finchera), depresyjna muzyka Davida Shire oraz wierne uchwycenie atmosfery tamtych lat.
Teraz już nie mam żadnych wątpliwości - David Fincher jest wielkim reżyserem. Gdy ktoś nakręci jeden wyśmienity film, można to uznać za przypadek. Gdy reżyser ma na swoim koncie kilka wyśmienitych obrazów, przypadkiem to już nie jest. Fincher na poważnie = doskonały Fincher.
PS Akademia może się wstydzić. A ma za co.
Zgadzam się w 100%. Tak naprawdę Fincher mógł sobie pozwolic na taki film bo już nic nie musi nikomu udowadniac, i stworzył doskonałe kino !