Nie uważacie, że cała ta historia jest nieco za bardzo pogmatwana. Nazwisk jest mnóstwo, jak i tropów, niektóre urywają się bez wyjaśnienia lub pozostają niedokończone. Nie wiem, czy jest to wina nieścisłości w ksiażce czy tylko w scenariuszu, ale każdy kto skupił się na seansie, takie wątki zauważy. Przykładów jest sporo - np. po co Zodiac pisał nt. spotkania z tamtym psychiatrą (wtedy, kiedy na antenie dzwonił fałszywy zodiac z zakłądu psychiatrycznego - wszak prawdziwy Zodiać napisał list ze spotkania, nie fałszywy, pytanie po co - cała sprawa potem przycicha), albo ten wątek z piwnicą tamtego właściciela kina (swoją drogą - miałem ciary oglądając scenę w piwnicy - mega klimatycznie przerażająco ją zrobili).
Co do podejrzanego Leighta. Cholera, skoro był jednym z głównych podejrzanych, to dlaczego dopiero po ponad dwudziestu latach od zabójstwa 4 lipca (pierwsza scena w filmie, zakochani w zaułku, facet przeżywa) poprosili tego kolesia który przeżył i widział twarz sprawcy o zidentyfikowanie, czy twarz ta należy do Leighta? Podobnie z kobietą z dzieckiem - ona również widziała twarz sprawcy, nie można było prosić jej o potwierdzenia pokazując zdjęcie Leighta, czy to on? Bardzo dziwne, że nie mogli znaleźć tych dwóch osób - ot nakaz poszukiwania i byłoby po sprawie.
Co do samego filmu - dosć nudny przez pierwsze kilkadziesiąt minut. Akcja zaczyna dziać się dopiero w późniejszej części - emocje wtedy są dość spore, ale troszkę za późno. Kino dobre, po Fincherze jednak, który jest moim zdaniem najlepszym reżyserem obecnym, spodziewałem się czegoś jednak troszkę bardziej spójnego.
Gra aktorska za to oraz ścieżka dźwiękowa - tutaj jest naprawdę mega, świetnie zagrane role właściwie wszystkich aktorów z Jackiem Gylenhaalem oraz Markiem Ruffalo na czele.
Ogólnie film mocno nierówny, jak dla mnie najsłabszy film Finchera, co nie znaczy oczywiście, że nie warto go obejrzeć. :)
zgodzę się w sporej mierze. na początku dosyć nudny, niezrozumiały, faktycznie nazwisk było dużo, ale aż tak mocno mi nie przeszkadzało, większość zapamiętałam. też uważam, że skoro te dwie osoby widziały Leighta mogły złożyć zeznania. ten chłopak wyjechał? nie ma to znaczenia. ta kobieta też, ogólnie te wątki były dziwne, tacy świetni detektywi, a zapomnieli o dwóch osobach. z piwnicą chodziło o to, że w Kalifornii jest mało piwnic, a ten cały Leight w swoim liście wymienił tę nazwę (o co chodziło nie pamiętam, ale było to istotne). to była straszna scena, już myślałam, że Zodiac jest tym facetem od plakatów i filmów.
Ale przyznaj, że rola Jaka Gyllenhaala jako fajtłopowatego rysownika a jednocześnie amatora-detektywa była niesamowita, nie uważasz? :)
hah, ja Jake'a wyjątkowo lubię, także jego rola była dosyć... faktycznie, niesamowita :D właśnie dlatego, że grał w tym filmie obejrzałam "zodiaka" bo tak nie wiem, czy bym ruszyła ten film.
Dlatego że prawdziwym życiu sprawy nie idą po sznurku jak filmie prowadząc do wielkiego finału - schwytania => skazania mordercy. Są setki śladów, a na przebieg śledztwa wpływają setki czynników i mylnych tropów. Tak wygląda życie.
W życiu nic nie jest proste, a ta historia jest z życia wzięta, więc i pogmatwana. O nudzie mowy nie ma, cały film to potężna dawka danych do analizy, wręcz trudno było za tym nadążyć.
Co do stawianych pytań, to w filmie wyglądało, że sprawa była prowadzona niechlujnie. Jest zupełnie oczywiste, że powinni doprowadzić do konfrontacji podejrzanego i niedoszłych ofiar. Tyle, że jednemu z nich pozwolono, aby po prostu zapadł się pod ziemię (po wyjściu ze szpitala), a co do tej babki, to nie wiem. Policja - totalny brak koordynatora i komunikacji miedzy sobą. Miałem wrażenie, że każdy komisariat prowadził oddzielne dochodzenie i nie bardzo chcieli się tym dzielić z innymi. Podobnie gromadzono dowody.
Sądzę, że sprawy nie rozwiązano tylko dlatego, że kryminalistyka w tamtym okresie była mocno zacofana. To żałosne, ale mordercy do zatarcia śladów wystarczała szmatka do wytarcia odcisków...