"Zodiak" pozytywnie mnie zaskoczył, bo przyznam, że nie spodziewałam się po tym filmie zbyt wiele. Wiem, że obrazy "Siedem" i "Podziemny krąg" dla wielu widzów mają status dzieł kultowych, ale ja te dwa głośne tytuły oceniam dość krytycznie. Tym bardziej zaskoczyło mnie, że Fincher nie rezygnując ze swojego charakterystycznego stylu potrafił jednak twórczo spojrzeć na wcześniejsze dokonania i nakręcić, według mnie, swój najdojrzalszy film. Tym razem zrezygnował z efektownych ujęć coraz wymyślniejszych zbrodni i aberracji skupiając się raczej na dość leniwie toczącym się śledztwie, które często utyka w miejscu odsłaniając niemoc i bezradność organów ścigania (również nieumiejętność ich współpracy) mających przecież narzędzia i uprawnienia, aby złapać sprawcę zbrodni - wielokrotnego mordercę podpisującego listy do prasy pseudonimem Zodiak.
Ciekawe jest obserwowanie, jak dla osób zaangażowanych w śledztwo policyjne i dziennikarskie, chęć rozwiązania zagadki i poznania tożsamości Zodiaka staje się swoistą obsesją, która zaczyna rujnować ich życie prywatne i zawodowe. Rodzi się pytanie, czy obiekt ich fascynacji jest tego wart. Zodiak to bowiem w dużej mierze mitoman za wszelką cenę próbujący znaleźć się w centrum uwagi, nie wahający się przypisać sobie cudzych zbrodni. Fincher zastanawia się również nad mechanizmem strachu (podobnie jak Shyamalan w "Osadzie"); reżyser
pokazuje, w jaki sposób Zodiak potrafi manipulować lękami ludzi, również osób będących na jego tropie - zaczynają oni dostrzegać zagrożenie tam, gdzie wcale go nie ma, a bagatelizować to, które jest realne.