Druga część "Red Dead" przenosi nas jeszcze bardziej w nastrój niedorzecznej, czarnej komedii niż jedynka. O ile pierwsza część była jeszcze, przynajmniej momentami, jako tako poważna, tak tutaj nie mamy już złudzeń. To jest już bardziej komediohorror aniżeli horrorokomedia. Czy to na plus tego filmu?

Jest to raczej naturalna konsekwencja tego, co zadziało się w jedynce. Trzeba przyznać, że scenarzyści postarali się o naprawdę absurdalną, a jednak bardzo dobrą historię, która też została zręcznie opowiedziana. Armia Czerwona vs Nazi w wersji zombie? Kupuję!

Na ekranie mamy sporo postaci, głównych czy pobocznych i prawdę mówiąc, żadna z nich nie dała ciała. Może nie są to aktorskie popisy, ale ekipa wie, w jakim "dziele" dane jej było zagrać i w tym kontekście spisuje się całkiem nieźle. Posoka i flaki leją się tutaj strumieniami. Dekapitacje są na porządku dziennym, tym bardziej, że prawie nigdy nie oznaczają śmierci. Jest efekciarsko, gore stoi na dobrym poziomie. Charakteryzacje zombiaków są całkiem dobre.

I jak to w tego typu filmie bywa, mamy masę rozrywki, czy to poprzez sceny walk czy poprzez humor, który czasem siedział lepiej, czasem ciut gorzej (na ogół to pierwsze). Prawdę mówiąc, to jest to chyba jeden z najlepszych komediohorrorów w tematyce zombie, jaki widziałem.