Film dobry, ale bez rewelacji. Głównym zarzutem jaki mam w kierunku tego filmu jest to, że wszystko to już było - rozwarstwienie społeczne i sine skontrastowanie dwóch światów, moralny relatywizm elit, kwestia adekwatności kary do przewinienia i granic obrony koniecznej, korupcji, chęci odkupienia i uczynienia choć raz "the right thing", współczucia i litości nawet dla kogoś kto jest naszym wrogiem etc.
Na plus przemawia to, że jest on oszczędny oraz to, że przekazuje to co chce przekazać w sposób zdecydowanie mniej nachalny niż mógłby.
Daje do myślenia w kwestii działania grup wspólnotowych, zwłaszcza wspólnot lokalnych. No bo niby widz powinien współczuć Miquelowi, ale jeśli się nad tym wszystkim dobrze zastanowić, to teoretycznie taki lincz na poziomie społecznym (z góry zaznaczam że nie wnikam teraz w kwestie moralne) owej wspólnocie tylko by służył. Pogłębia bowiem poczucie odrębności od ludzi zza strefy i uświadcza mieszkańców Zony w przekonaniu słuszności wyboru oddzielenia się od świata. Poświęcenie kozła ofiarnego (nie do końca klasycznego, ponieważ jego wina nie była do końca urojona, ale jednak) cementuje wspólnotę na bazie wspólnego doświadczenia i wspólnej odpowiedzialności. Do tego jest doskonałym testem - papierkiem lakmusowym który pozwala na zidentyfikowanie ludzi, którzy nie są gotowi zrobić wszystkiego dla dobra wspólnoty. Do tego ten mechanizm "posiadania haku", który później zapewne będzie działał w obrębie Zopny. No... długo można by na ten temat.
Ciekawa jest też postać komendanta policji. Dotyczy to zwłaszcza jego wypowiedzi: "Uratujesz go dzisiaj, a jutro on stanie się mordercą". Niestety przez to, że w filmie przedstawiono go jako skorumpowanego sqrwiela, więc raczej nie sprowokuje to do głębszej dyskusji na temat słuszności (bądź jej braku) tego poglądu.
Ogólnie więc większą zasługą tego filmu od jego faktycznej jakości jest to, że porusza on ciekawe i ważne kwestie występujące we współczesnym świecie (nie tylko w Meksyku czy szerzej Ameryce Środkowej i Południowej, jak pewnie wielu się wydaje). Jest to szczególnie widoczne w tym, że ludzie dochodzą do innych wniosków po obejrzeniu go, w zależności od tego jakie posiadają wcześniej poglądy. Film - moim zdaniem - w wymowie lewicowy, na szczęście jednak, jak już mówiłem wcześniej, bez przegięć.
Mimo wszystko jedzie on bardziej na temacie niż na rzeczywistej swojej wartości, dlatego ode mnie tylko 6/10 czyli taka szkolna czwóreczka.
Zgadzam sie PRAWIE ze wszystkim :)
Temat, nawet najbardziej walkowany w historii ludzkosci, nie moze byc zarzutem w stosunku do jakiejkolwiek pracy artystycznej- rownie dobrze moglibysmy ograniczyc sie do ogladania jedynie dziel klasykow antycznych, ewentualnie- od czasu do czasu- w odmiennych inscenizacjach. i niby tak jest, bo jakimi tematami, zajmowala sie sztuka od swojego zarania i zajmuje sie po dzien dzisiejszy? wiecznie tymi samymi: milosc, smierc, bog, wladza. A jednak ciezko mi sobie wyobrazic nasza spuscizne kulturowa bez np. Szekspira czy Woody Allena. Mieli by byc skazani na artystyczny niebyt tylko dlatego, ze podejmowane przez nich tematy, zajmowaly tez innych tworcow zyjacych przed nimi? Jedynie powtarzalnosci formy mozna stawiac zarzuty. Konstrukcja "Zony"- to fakt- supergenialna i odkrywcza z pewnoscia nie jest (zaden tam Szekspir, czy Allen), ale do nudnej i przewidywalnej tez jej daleko. Zreszta, byc moze o to Ci wlasnie chodzilo, a ja tylko sie czepiam;)
Prawdziwie wspolczulem Miguelowi, jeszcze bardziej jego matce, nie potrafiac- na szczescie- oddzielic kwestii spolecznych od kwestii moralnych i od sumienia. nie tylko ja, przynajmniej kilku mieszkancow Zony rowniez. jakakolwiek uniformizacja, szczegolnie emocjonalna, zwlaszcza na poziomie spolecznym- co wiemy z lekcji historii- nie jest mozliwa. tym samym papierek lakmusowy, ktory zawsze zidentyfikuje jakies slabe punkty, miast byc wzmocnieniem wspolnoty, bedzie zapowiedzia jej upadku.
Tez jestem jednym z wielu, ktorym sie wydaje, ze problem przedstawiony w filmie dotyczy przede wszystkim Ameryki Lacinskiej a juz Meksyku w szczegolnosci;) Meksyk jest na pierwszym miejscu, jezeli chodzi o liczbe porywanych ludzi, ostatnio wyprzedzil nawet Kolumbie- a wyprzedzic w porwaniach Kolumbie, to juz jest cos, to nie w kij dmuchal. oczywiscie rozwarstwienie spoleczne wystepuje na calym swiecie, ale rozroby w podparyskich gettach, sa niczym w porownaniu z tutejsza fala przemocy i przestepczosci, zwiazana z handlem narkotykami. Naturalna konsekwencja takiego stanu rzeczy, jest obecnosc owych problemow w sztuce. Filmy takie jak "Miasto Boga", "Czlowiek w ogniu" czy "Zona" oglada sie momentami jak dokument.
Film- moim zdaniem- nie jest lewicowy. Wlasnie dlatego, ze uniknal przegiec, manifestem go nazwac, czy tez szufladkowac nie mozna. to raz. zreszta, "lewica", "prawica"- co to wlasciwie znaczy? dla mnie to dwie rozne etykietki na tym samym pustym pudeleczku. a "Zona" pusta nie jest- niesie ze soba duzy ladunek emocji, zaangazowania i wrazliwosci. to kino, ktore owszem "daje do myslenia", lecz w wiekszym stopniu dziala na emocje. to dwa.
Ode mnie- za temat, za wartosc formalna, wrazenie artystyczne, oraz za kilka poruszajacych scen ma 7/10, czyli szkolna czworka z duzym plusem.
z tym "zaraniem dziejow" to moze troche przegialem, bo gdyby mnie ktos zapytal czy bizony z Lascaux to bog, milosc, smierc, czy wladza, to bym zbaranial :)
Chyba się czepiasz :) Nie chodziło mi o to, że nie można takich filmów kręcić, tylko o to, że prawdziwe dzieło od utworu odróżnia to, że to pierwsze zawsze jest bardziej oryginalne. Szekspir - jak by na to nie patrzeć - może jechał na starych tematach znanych już w czasach tragedii antycznej, no ale jednak przedstawiał je w ciekawy sposób. Również sama tragedia grecka ewoluowała i na etapie - że się tak wyrażę - "monodramy" nie pozostała :P.
Może jakiś przykład w odniesieniu do "Zony". To skontrastowanie biedy z bogactwem - nad którym, jak widzę, ludzie się strasznie zachwycają - to przecież do zrobienia (w takiej formie) rzecz najprostsza na świecie. Polecam Ci zapoznanie się z "Corner In Wheat" D.W. Griffitha z 1909 roku. Już bardziej przekonywało by mnie gdyby poprzestano na ukazaniu tylko świata ludzi ze strefy i Miquela (jego strój nieadekwatny do miejsca w którym się znalazł)... albo coś w tym stylu, sam nie wiem.
Dalej... Nie chodziło mi o uniformizację krańcową (ten samy wygląd, emocje, postawy) ale o odwołanie do wspólnego doświadczenia. Poza tym, uniformizacja społeczna rzeczywiście może nie być możliwa, ale tylko w skali makro (całego narodu czy społeczeństwa), na mniejszą skalę występuje ona bardzo często, czego najprostszym przykładem mogą być subkultury młodzieżowe czy specyficzne kategorie zawodowe.
Moim zdaniem był to film o zabarwieniu lewicowym. Co mnie jakoś szczególnie zresztą nie mierzi. Gdyby jednak bardziej przegięli (a widzę że zarówno ja jak i ty uważasz, że tego nie zrobili) to byłby film lewacki, którego zdzierżyć bym nie potrafił ;)
Współczucie współczuciem. W przypadku takich filmów tym "złym" jest ktoś w stylu Miquela (dziecko jakieś, niesłusznie oskarżony itp) dlatego odbieramy to inaczej niż w życiu. Prawdziwy świat nieco się jednak różni od tego typu obrazków, tak więc wiesz...
Co do tego jak wygląda Meksyk... Przyznam szczerze, że kwestie te znam jedynie z literatury i prasy. Tak więc ekspertem nie jestem. Chodziło mi natomiast o to, że problem "odłączających się społeczności" (bogatych dzielnic itp.) dotyka teraz również i Polski, o czym często się nie mówi. Choć z tego co się orientuję to i tak nawet ten Meksyk to nic w porównaniu z Kolumbią i Brazylią.
Czas mnie goni więc się streszczam jednakże gdybyś chciał jeszcze powymieniać się opiniami, to mam ten temat w "obserwowanych" :)
Pozdrawiam.