Pewnego dnia, pod koniec tygodnia, Russell odwiedza swojego najlepszego przyjaciela.
Wychodząc wieczorem ze spotkania, wstępuje jeszcze po drodze do klubu gejowskiego.
Tam zauważa Glenna z którym ląduje w końcu, u siebie w mieszkaniu, w łóżku. Jednak
to co miało być przygodą na jedną noc, bardzo szybko stanie się czymś znacznie więcej,
bo obaj poczują do siebie coś mocniejszego, niż tylko jednonocne pożądanie. Jednak
jak to zwykle w życiu bywa, szybko pojawi się też pewne 'ale', które wpłynie na rozwój
sytuacji. Jak się bowiem okaże, Glenn po weekendzie wyjeżdża za granicę (akcja filmu
rozgrywa się w Anglii), a dokładniej rzecz biorąc do Ameryki. I to na całe dwa lata. Czas
który będą mogli ze sobą spędzić, obejmie więc tylko nadchodzący weekend, zaledwie
kilkadziesiąt godzin. Zupełnie inny, wyjątkowy dla obu, weekend.
Jak widać już od pierwszych minut seansu Rus i Glenn są przeciwieństwami, które się
jednocześnie bardzo mocno do siebie przyciągają. Bo różnice zamiast ich dzielić, łączą.
Obaj są jak pojedyncze puzzle, różni, ale do siebie pasujący. Glenn jest wyoutowanym
artystą, pewnym siebie, nie dbającym o to co myśli otoczenie, wręcz narzucającym mu
swoje poglądy. Z niezwykłym luzem mówi o życiu, intymności, seksie i zdecydowanie nie
pragnie związku. To właśnie dzięki niemu, jego bezpośredniości, ten obraz jest
(szczególnie na początku) tak rozbrajająco zabawny. Rus natomiast jest wycofany,
akceptujący siebie ale nie do końca. Bo przy Glennie czuje się dobrze, nie wstydzi się
swoich uczuć, ale wstydzi się ich przed innymi. Nie potrafi się na przykład przyznać do
swojej orientacji znajomym na basenie, na którym pracuje jako ratownik. Nie potrafi się
też otworzyć w pełni przed przyjaciółmi. I te różnice, a jest ich znacznie więcej, będą
budować ich relację, scalać ją w jedno.
Fantastyczna w tym obrazie jest jego niebywała naturalność. W czasie seansu ma się
wręcz wrażenie, że podgląda on prawdziwe życie, że prezentuje rzeczywiste zdarzenia, a
nie je kreuje na potrzeby wielkiego ekranu. Rozmowy między bohaterami są żywe, jakby
improwizowane na bieżąco. Sytuacje w jakich się znajdują i ich reakcje na poszczególne
zdarzenia są niezwykle spontaniczne i prawdziwe. Tak jakby produkcja Andrew Haigha
nie była filmem, a żywą obserwacją. Bo reżyser z dokładnością przypominającą
dokument, podgląda swoich bohaterów, ich kilka wspólnych dni, by w ten sposób
opowiedzieć pewną historię. By w bardzo swobodny, lekki i niewymuszony sposób,
spojrzeć na pewien wycinek życia i przez to spojrzenie powiedzieć o nim coś
interesującego.
Siła jego filmu tkwi również w odtwórcach głównych ról, którzy zagrali swoich bohaterów
w niezwykle lekki, niewymuszony sposób. Ani przez chwilę nie czuć tu, że ich
zachowanie zostało jedynie zagrane, poprowadzone, wyreżyserowane. To dzięki nim ten
film jest tak naturalny, tak ludzki, romantyczny i bliski. Radość miesza się ze smutkiem,
uśmiech ze łzami. Dzięki nim tak bardzo widoczna jest tu ta przyspieszona dynamika ich
relacji: od radosnego zauroczenia, przez poważniejsze dyskusje, na łzach rozstania i
tęsknoty kończąc. Również dzięki nim "Zupełnie inny weekend" jest filmem niezwykle
mocno wyczulonym na niewielkie momenty, mikroskopijne sytuacje, które budują
związek bohaterów. Krótkie spojrzenia, sekundy ciszy, która pojawia się między nimi i
coraz bardziej ich łączy. Ta zwyczajność sytuacji, te zwyczajne momenty, czynią ten obraz
chwilami wprost niezwykłym.
Nietypowe w tym obrazie jest również to, że wychodzi on poza bardzo sztywne ramy kina
gejowskiego, jest filmem niezwykle otwartym. Bo choć mówi o zauroczeniu dwóch
mężczyzn, choć porusza tematy, które dotyczą ich bezpośrednio, jak coming out,
nietolerancja, potrzeba akceptacji własnej jak i otoczenia, to wykracza również poza te
tematy, pokazując po prostu życie. Mówi o uczuciu jako takim, o zauroczeniu, o
przyspieszonym rozwoju tego uczucia. Od pierwszych nieśmiałych spojrzeń, przez
dalsze poznawanie siebie, wzajemną fascynację. Mówi o samotności, o potrzebie
biskości drugiego człowieka, która charakterystyczna jest dla każdego. Mówi o
docieraniu się do bycia w parze, o kształtowaniu rzeczywistości jak i samego siebie
przed otoczeniem, pozostałymi ludźmi. Nie jest to przede wszystkim i wyłącznie gejowski
romans, to film niezwykle ludzki i wszechstronny.
Szkoda, że tej otwartości bardziej, na pierwszy rzut oka, jednak nie widać. Szkoda, że
niejako z automatu film ten zostanie zaklasyfikowany do grupy tęczowych i nie sięgnie po
niego szersza publiczność. Stanie się z nim to, co z wystawą jaką przygotowuje Glenn, o
której opowiada w pewnym momencie Russellowi. Obawia się on, że jego instalację,
składającą się ze wspomnień po spełnionych nocach, obejrzą wyłącznie
homoseksualiści, bo pozostałych osób nie będzie ona wcale interesować. Bo
zobaczywszy na jaki temat została przygotowana, nawet nie spróbują jej zobaczyć, nawet
nie zaryzykują jej poznania. Bo, jak sam mówi, interesują ich jedynie wojny, głód,
konflikty, a nie zwykłe życie, inne, choć z pewnym wyjątkiem przecież tak podobne.
Odważcie się i obejrzyjcie "Zupełnie inny weekend", chociażby po to by udowodnić, że
Glenn nie miał jednak racji.
8+/10