Nie wiem, czy to jakaś forma autobiografii reżysera - bo przed zobaczeniem filmu w interpretacje "Zwierciadła" i opisy się nie wczytywałem. Film jako całość bez podpisów i wyjaśnień "o czym jest ten film" powinien bronić się sam. Dla mnie się nie broni. Ten film to jakaś oniryczna, pokręcona i potwornie nudna wędrówka w przeszłość jakaś projekcja sennych stanów wewnętrznych i majaków. W poszatkowanych w fabule scenach jakichś symbolicznych skojarzeń scenarzysty i reżysera, lewitujących od czapy - nad łóżkami kobiet, ciągle powtarzanej symbolice ognia, symbolice powrotu do ciepłego ogniska domowego i jakimiś oderwanymi nawiązaniami do historii, wojny domowej w Hiszpanii, oblężenia Stalingradu, do kultury renesansu reprodukowanej w książce z Da Vinci'm - poprzez oświeceniowe cytaty z Rousseau a potem z Puszkina - nie ma dla mnie w tym bałaganie niczego ciekawego. Żeby rosyjski widz z 1975 r. się nie nudził i zastanawiał się, co też autor miał na myśli, film ten składa się tylko z takich scen, scen z całą pewnością nudnych i przeciągniętych niemiłosiernie. Dla mnie widać tutaj jednak wyraźnie, że komunistyczna rzeczywistość była potworna i musiała bredzić w kinie adekwatnymi niedopowiedzeniami, żeby powiedzieć w ogóle cokolwiek. Ja niczego wyjątkowo ciekawego się tutaj nie dowiedziałem. Natomiast zdjęcia i kunszt operatora warto docenić - bo ujęcia są bardzo ładne. Nie interesuje mnie zupełnie czy Tarkowski to mistrz - dla mnie ten film to 100 minutowa wędrówka w nudzie przez pokręcony miszmasz scenariusza, który w zasadzie można sobie interpretować jak się komu podoba. Bo co poeta miał na myśli? Muszę doczytać...Niezłym dowcipem byłoby zaznaczenie, że niniejszy post zawiera "spoiler" zdradzający fabułę...