Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Berlinale: Tanie kino górą

Filmweb / autor: Paweł Urbanik / 17-02-2010 07:00
W Berlinie triumfy święcą skromne filmy rumuńskie i duńskie. Motywem przewodnim konkursu jest współczesna rodzina.      

Berlinale zmieniło kurs. Po trzech dniach medialnego szumu wokół Polańskiego i Scorsesego festiwal wyciszył się, prezentując filmy skromne, surowe, z wielkimi kreacjami aktorskimi. Większość z nich to dramaty rodzinne. Wydaje się, jakby twórcy patrzyli na świat przez ten sam mikroskop. Choroba tkwi w najmniejszej komórce społecznej. 


Szalona wyspa Scorsesego


"Wyspa tajemnic" Martina Scorsesego na podstawie powieści Denisa Lehane'a miała być wielkim cytatem kina lat 40. i 50., ale przede wszystkim hołdem dla sztandaru niemieckiego ekspresjonizmu - "Gabinetu doktora Caligari" Roberta Wiene'a. Tak też się stało, ale z niekorzyścią dla twórcy "Taksówkarza". Scorsese się pogubił. Stworzył napompowane odniesieniami do granic absurdu przedstawienie z przesadnym DiCaprio, nierówną i nużącą fabułą, pełną drażniących scen. Monumentalne wizualnie, ale rozlazłe w środku.

– To była jedna wielka układanka z emocjonalnymi przeżyciami z przeszłości w tle, snami, prawdą i fikcją – mówił o swojej roli Leonardo DiCaprio. – Była zarówno wyzwaniem jak i spełnieniem.

   

DiCaprio gra tu policjanta, który przybywa do psychiatrycznej twierdzy na wyspie, żeby wykryć sprawę nagłego zniknięcia pacjentki. Nawiedzają go koszmary – wspomnienia z wojny (wyzwolenie obozu w Dachau opatrzonego w filmie tablicą "Arbeit macht frei" z Oświęcimia), zabita żona, twarze dzieci. Z czasem nie wiadomo, gdzie leży granica między snem a rzeczywistością. Śledztwo prowadzi donikąd. Policjant po konfrontacjach z kierownikiem – doktorem Cawleyem (Ben Kingsley) – traci rozeznanie. My tracimy razem z nim. Scorsese  zręcznie wyprowadza na manowce, mnożąc niejednoznaczności i zmieniając oblicza szaleństwa. Odbija się w filmie amerykańska trauma powojenna, która w kontekście ostatnich lat nabiera szczególnego znaczenia. – Dorastałem w latach 50., w czasie Zimnej Wojny, oczekując nalotów bombowych każdego dnia – mówił na konferencji Scorsese. – Ten strach wpajano nam do głowy. Trudno powiedzieć, kto kim manipuluje, gdzie leży prawda i jak do niej dotrzeć. Jednak po seansie nasunęło mi się inne pytanie: po co ta cała szopka, aby pokazać lęki?                 


Z głową pod wodą


Dwa filmy zrobiły na mnie szczególne wrażenie. Rumuński "If I want to whistle, I whistle" (Jeśli chcę, to gwiżdżę) Florina Serbana oraz "Submarino" Duńczyka Thomasa Vinterberga. Oba niskobudżetowe, surowe, przyglądające się zgubnym konsekwencjom niezdrowych relacji rodzinnych. W filmie Serbana chłopak (świetny George Pistereanu) na kilkanaście dni przed wyjściem z poprawczaka zdecyduje się na desperacki akt. Dowiaduje się bowiem, że jedyną bliską mu osobę – młodszego brata – matka chce zabrać do Włoch. Tłumione emocje wybuchną podwójnie. W świetnej scenie spotkania z matką, chłopak uczyni z siebie ofiarę. Jego kolejnym krokiem będzie przyjęcie roli kata. Jest w tym próba odnalezienia się, ucieczki przed nowym, niepewnym życiem. Próba, której bezowocności jest w pełni świadom. Dramatyczny bunt da mu pozór tego, czego nigdy nie doświadczył, i wprowadzi w dojrzałość. Za wysoką cenę. Precyzyjny, trzymający w napięciu do ostatniej chwili film Serbana jest jednym z faworytów do Złotego Niedźwiedzia.       

Nie zawiódł mocnym "Submarino" współtwórca Dogmy Thomas Vinterberg. Beznadziejne życie dwóch braci biegnie w jednym kierunku, choć po odległych od siebie torach. Dramat dzieciństwa w patologicznej rodzinie i trauma tragedii, odcisnęła piętno na ich dalszym życiu. Pierwszy (rewelacyjna rola Jakoba Cedergrena) – cichy samotnik – zachlewa się w mieszkaniu lub pełni rolę konfesjonału dla seksualnych fantazji niezrównoważonego (jak się okaże) przyjaciela. Drugi dzieli życie między wychowywaniem syna a działkami prochów pompowanymi w żyłę. Kiedy otrzymuje dość wysoką sumę pieniędzy po zmarłej matce, jedyne co może z nimi zrobić, to rozkręcić własny biznes dilerski. Nie widzi lepszej drogi.    



 

Takowej w filmie Vinterberga nie ma. Tytuł jest nazwą metody znęcania się nad człowiekiem polegającą na przytrzymywaniu jego głowy w wodzie do momentu, kiedy straci oddech. Kto znęca się nad braćmi? Dzieciństwo? Oni sami? System, który nie widzi? Vinterberg nawiązuje do "Festen" nie tylko tematyką, ale wykorzystując też niektóre środki formalne Dogmy. Tworzy ostre, sugestywne kino – wędrując po nizinach społecznych, szuka ogólnej genezy. W dwóch wymiarach rodzinnych relacji (brat-brat i ojciec-syn) rozkładają się czynniki warunkujące dalsze życie. Nie są jednak niekończącym się ciągiem winy niezawinionej.     


Gangster-ciepłe-kluchy


Tegoroczny konkurs robi wrażenie różnorodnością gatunkową. Norweg Hans Petter Moland pokazał komedię "En ganske snill mann" (Poniekąd miły pan) z uroczą rolą Stellana Skarsgårda jako gangstera Ulrika, który po 12 latach wychodzi z więzienia. Zaczyna zdawać sobie sprawę, że zmarnował życie i niczego nie osiągnął. Przychodzi czas na zmiany, które nie zapowiadają się różowo. Syn o nim zapomniał, szef mafii nalega, żeby sprzątnął wroga, przez którego został zamknięty, gospodyni, u której mieszka (siostra szefa mafii), wykorzystuje go seksualnie między posiłkami a relaksem przed polską telewizją, a sam Ulrik nie potrafi nikomu niczego odmówić. Nie może też się odnaleźć w tonącej w absurdach, tragikomicznej rzeczywistości, w której za stłuczkę ląduje się w koszu na śmieci.

 

Moland płynie na fali, która od jakiegoś czasu napędza kino skandynawskie (Jens Lien, Roy Andersson). Nie można odmówić Norwegom poczucia humoru (w tym autoironii) i odważnego przekraczania granic (np. umyślnej stereotypizacji), jak gdyby chcieli zaprotestować przeciwko kulturze poprawności. Robią to w iście molierowskim stylu. Jest to też sposób na dystrybucyjny sukces filmu, który "Poniekąd miły pan" zapewne osiągnie. Nie sądzę jednak, żeby dość miałka fabuła czyniła go poważnym kandydatem do Złotego Niedźwiedzia.     

Podobnie rzecz się ma z filmem Zhanga Yimou "San qiang pai an jing qi" (Kobieta, pistolet i sklep z makaronem). To miała być japońska wersja "Śmiertelnie prostego" braci Coenów. Wyszedł nieudany pastisz z przaśnym humorem, przerysowanymi postaciami i słabą intrygą. Niewiele do powiedzenia miał też Noah Baumbach w "Greenberg" – komedii romantycznej o nudnym czterdziestolatku (w tej roli nudny Ben Stiller) i jego jeszcze nudniejszej relacji z dziewczyną, którą spotyka, rezydując w domu swojego brata. Totalną pomyłką okazał się austriacki "Der Räuber" (Rabuś) Benjamina Heisenberga. Film opowiada prawdziwą historię biegacza z osiągnięciami, który na co dzień rabował wiedeńskie banki. Przez ponad półtorej godziny Heisenberg biega za mężczyzną, o którym niczego się nie dowiemy prócz tego, że choruje na życie z podwyższoną adrenaliną.              


Sztuka i ściema


W sekcji Berlinale Special pokazano "Exit through the gift shop" (Wyjście przez sklep z prezentami) – dokumentalny film popularnego graficiarza o pseudonimie Banksy. Poszedłem na niego z czystej ciekawości, myśląc: ot, festiwalowe zjawisko o Street Art. Tym większe było zaskoczenie. – To dobry film, jeśli nie macie zbyt wysokich oczekiwań – mówił z ekranu zakapturzony Banksy.  

Film zaczyna się od amatorskich nagrań Francuza Thierry'ego Guetty, który nawet na chwilę nie rozstaje się z kamerą. Pewnego dnia mężczyzna zainteresował się graficiarzami i zaczął im towarzyszyć w ulicznych wycieczkach. Zapragnął wreszcie spotkać Banksy'ego i zrobić o nim film. Marzenie się ziściło i okazało się świetnym przepisem na własny sukces pod pseudonimem Mr. Brainwash. Wykorzystując znajomość z legendą Street Artu i jego styl, Thierry w oka mgnieniu dopasował się do gustów publiczności.    

 

Banksy nie szczędzi swojemu fanowi zgryźliwości, choć można ją odebrać przewrotnie. Podobnie jak cały film, który traktuje o definicji dzisiejszej sztuki. Tysiące dolarów kosztują reprodukcje reprodukcji. Warhol ląduje w łazience, a obrazy twórców, którzy go tylko przetwarzają, nie wnosząc nic świeżego, wiszą na honorowych miejscach w willach kolekcjonerów. Twórcy Street Artu stają się tu ofiarami własnej działalności. Można ich podrobić, wykorzystać zgodnie z ich zasadami i w oka mgnieniu zasłynąć. Wystarczy pomysł na jak najlepszą kompilację tego, co już jest w obiegu, z dodatkiem niewielkich jedynie zmian. 

Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

Najnowsze Newsy