Według mnie średni aktor... wszędzie gra tak samo - bez wyrazu, beznamiętnie... taki klocek drewniany.
Wlasnie jestem po obejrzeniu filmu "Love happens" (Milosc w Seattle) i szczerze mowiac nie podobal mi sie za bardzo. Lubie oboje aktorow, zarowno Jennifer jak i Aarona, ale jakos film mnie nie przekonal. Wg. mnie Jen zagrala dobrze, Aarona wypadl niestety znacznie mniej przekonujaco.... zaskoczylo mnie to, bo wydawaloby sie, ze "emocjonalnie zarysowane sceny" zagra swietnie, jest zreszta chwalony bardzo przez amerykanskich krytykow, ze potrafi jak niewielu z mlodszego pokolenia aktorow swietnie pokazac emocje na ekranie - tymczasem tutaj mnie zawiodl. Jakos tak plasko pokazany przez niego bohater, bez wyrazu, bez glebi. W "No reservations" byl naprawde swietny! W "Love happens" wrecz przeciwnie. Fakt, ze sam scenariusz tez ma wielki udzial w calosci i akurat w tym filmie pare rzeczy jest absurdalnie pokazanych, nie mowiac juz o naiwnosci - np. zakonczenie filmu: jest tak tandetne, ze az boli! Moze to tez kwestia publicznosci i jej poziomu - moze w Ameryce to sie podoba i ludzie w takie bajki wierza, ale tylko w Ameryce chyba - wszedzie gdzie indziej to zwykla KARYTKATURA. Niestety film jako calosc oceniam: slaby.