Chciałam założyć ten temat, nie wiedziałam tylko gdzie i padło na Claudię.
Uważam, że aktorki dawnego ekranu nie tylko były przepiękne, ale miały w sobie dużo klasy i stylu oraz charakter. Teraz może kobiety też nie są brzydkie, ale nie posiadają tego.
Spójrzmy chociażby na Claudię Cardinale czy Ginę Lollobrigidę, nie tylko zniewalająca uroda, ale talent, skromność i klasa.
Już nie będzie takich DIV ! Dlaczego ?
Wydaję mi się, że tamte kobiety były bardziej skryte i tajemnicze, wtedy żadne tabloidy nie pisały głupot. Były mądre i inteligentne nie dzieliły się swoim życiem prywatnym.
Jestem kobietą i bardzo tęsknię za tymi diwami ! Dlaczego dzisiaj już takich nie ma ! Nie ma na kim czerpać wzór ! Nie ma żadnej kobiety, która wniosłaby nowy styl itp. !
Nie wiem dlaczego, ale takich kobiet już nie będzie.
Dzisiaj kobiety są ładne, zgrabne, ale nie mają tego czegoś, są bez klasy.
Nie chciałam nikogo tutaj urazić, ale czuję, że tak naprawdę jest.
A Wy co myślicie ?
AMEN!
Zgadzam się z Tobą całkowicie! Ale dodam od siebie, że wtedy aktorki były naturalne i dlatego piękne! Dziś to wszystko nafaszerowane jadami kiełbasianymi i innymi świnstwami kukły woskowe, na które się patrzeć nie da!
A Claudia Cardinale, Brigitte Bardot, Ursula Andress, Virna Lisi czy Jean Seberg to prawdziwe ponadczasowe piękności kina i nikt nigdy nie przebije Ich blasku!
Było kilka włoskich piękności z tamtych lat. Cardinale z nich wszystkich była najlepszą aktorką, wystarczy tylko popatrzeć w jak wybitnych filmach zagrała. Klasy chyba też miała najwięcej.
Co do stwierdzenia, że dawniej to kobiety miały klasę, owszem, ale nie tylko kobiety, ale ogólnie kultura była wyższa, więc silą rzeczy kobiety miały więcej klasy, ale mężczyźni też. Dlatego wszystko było lepsze, filmy, muzyka, ludzie.
Dzisiaj czasy są dekadenckie, co tu dużo mówić. Na szczęście mamy filmy z tamtych lat!
Ludzie myślą, że ludzkość jest w jakiejś podróży ku ideałowi. Że niby się rozwijamy, idziemy naprzód, coraz mądrzejsi, coraz lepsi. A prawda jest taka, że wszystko ma swój początek i koniec. Linia też ma dwa krańce — i my, jako gatunek, poruszamy się po niej tak samo.
Z jednej strony mamy prymitywizm, z drugiej nowoczesność. Ale jeśli się dobrze przyjrzeć, to w swojej skrajnej formie nowoczesność staje się dokładnie tym samym, czym był prymitywizm — tylko opakowanym w technologię, błyszczący plastik i marketing.
Nie chce mi się tego rozkładać na czynniki pierwsze . Ale w dziejach ludzkości musiał istnieć „złoty okres” — moment idealnej równowagi między dzikością a cywilizacją. No i niestety, ten moment już dawno za nami.
To samo widać w każdej dziedzinie. Weźmy choćby kino. Młoda sztuka, a już dawno minęła swój punkt kulminacyjny. Najlepsze pomysły i ich najlepsze realizacje — to było gdzieś w latach 30./ 60. Potem jądro tej sztuki zaczęło się powtarzać, obracać w kółko. Mimo wszystko kino jako dziedzina rozwijało się jeszcze do lat 2000 — wtedy osiągnęło swój ogólny szczyt. Poszczególne elementy miały swoje własne momenty kulminacyjne, ale całość już dawno zaczęła gasnąć. Następnie ciężar twórczy przejęło anime, ale i ono w końcu się zwija.
Nic nie trwa wiecznie. Ani epoki, ani sztuka, ani człowiek.
Pytanie czy to w ogóle jest jakaś linia? I czy ludzkość porusza się w ogóle jako "gatunek", w jakimś linearnym, darwinistycznym sensie, czy raczej coś więcej?
Temat raczej złożony, wymagający uwzględnienia wielu aspektów, nie tylko kultury. I popatrzenia też z szerszej perspektywy. Albo może z wielu perspektyw jednocześnie. Być może takich "liń" jest kilka i nie ze wszystkich zdajemy sobie sprawę, jaki jest łańcuszek przyczynowo-skutkowo, który wpływa na wszystko.
Samo kino nie ma żadnego znaczenia w szerszej perspektywie, dlatego, że jest to tylko jedna z form wyrazu artystycznego. Liczy się duch, a więc przekaz, treść, kreatywność, to, że są artyści, twórcy, którzy tworzą tą czy inną formę sztuki na wysokim poziomie. Artyści są tak naprawdę częścią czegoś większego, czyli kultury. Jeżeli kultura ogólna jest wysoka, to i artyści tworzą sztukę na wysokim poziomie. Można więc powiedzieć, ze jaka sztuka, taka kultura,a więc społeczeństwo tak naprawdę. Jedno odzwierciedla drugie.
To co się nie zmienia, albo zmienia się, ale w dużo mniejszym stopniu, to natura, kosmos, które też są formą artystycznego wyrazu. No przynajmniej można na to od tej strony spojrzeć :) Czy dekadencja człowieka, która daje wyraz z sztuce, dotyka też natury? Wydaje się, że w dużo mniejszym stopniu, ale trochę pewnie dotyka, choćby poprzez to, że człowiek wpływa na środowisko, etc.
W naukach biologicznych istnieje pojęcie linii filogenetycznej — zapisu trwania gatunków w dziejach. Każdy organizm pojawia się, przystosowuje, zmienia swoje środowisko, a ono z kolei zmienia jego. W tym samym sensie można spojrzeć na człowieka. Na tle historii życia na Ziemi poruszamy się liniowo.
Ale w tym ruchu naprzód można zauważyć coś paradoksalnego — efekt podkowy- to, co w zamyśle miało być szczytem rozwoju, zaczyna niepostrzeżenie przypominać swój początek.Skrajności w tym ujęciu stykają się na poziomie funkcjonalnym i strukturalnym, czyli w skutkach i efektach, które wywołują
Widzimy to w wielu sferach.
Technologia miała nas wyzwolić z ograniczeń natury — z trudu, z chorób, z niewiedzy. Tymczasem w skrajnej formie znów nas zniewala. Przestaliśmy umieć żyć bez maszyn, bez sieci, bez pośredników. Tak jak człowiek pierwotny był całkowicie zależny od natury, tak współczesny człowiek stał się zależny od systemów, które sam stworzył. Zmienił narzędzie, ale nie mechanizm.
To samo w psychologii — nadmiar kontroli prowadzi do chaosu, a nadmiar wolności do zniewolenia. Człowiek próbujący kontrolować wszystko staje się więźniem własnego lęku, a człowiek pozbawiony jakichkolwiek ograniczeń gubi sens i kierunek. W polityce totalny porządek przeradza się w tyranię, a totalna wolność w anarchię. W sztuce — nadmiar ekspresji zamienia się w pustkę, a nadmiar formy w martwy akademizm. Każda skrajność spotyka swoją przeciwność — w tym właśnie przejawia się zasada podkowy, na którą chciałem zwrócić uwagę. Jako na proces który zwieńczy wielki marsz ludzkości . Aby przetrwać musimy się niejako zatrzymać i złapać balans.
Oczywiście zgoda z tym co napisałeś. Jest to pewien punkt widzenia, perspektywa z jaką można na to spojrzeć.
W tym świecie widać właśnie wiele tych skrajności, choćby w polityce, lewe-prawe, mało jest balansu, równowagi. Dla przykładu mamy cywilizację islamu z ich bardzo skrajną kulturą, z drugiej lewicowy zachód, który jest można powiedzieć zaprzeczeniem tego pierwszego. Natomiast życie, ono lubi równowagę, ono przejawia się najczęściej tam gdzie łączą się przeciwieństwa, widzimy to chociażby w taoistycznej symbolice yin-yang, która właśnie ukazuje doskonałą równowagę pierwiastków męskich i żeńskich, zarówno w człowieku jak i całym wszechświecie, no generalnie na wszystkich poziomach rzeczywistości. Pierwiastki męskie i żeńskie to ogólne siły wszechświata, które można znaleźć absolutnie we wszystkim co istnieje. W naszej judeochrześcijańskiej kulturze podobny balans reprezentuje Drzewo Życia, gdzie też skrajności się równoważą. Życie (a szerzej także pokój, szczęście, siła, kreatywność) to sztuka równowagi. Brak tej równowagi często prowadzi do dysharmonii, konfliktu, uzależnienia, choroby, czy wypalenia, czyli generalnie do cierpienia. Przyroda tak fascynuje, bo ona właśnie reprezentuje tą równowagę, inaczej nic by się nie utrzymało. Człowiek z kolei uczy się dopiero jak tą równowagę zachować.. Kultura z jaką mamy do czynienia obecnie jest odbiciem ogólnego stanu ludzkości, i ten brak równowagi manifestuje się na wielu poziomach życia.
Inne zaburzenie równowagi jest widoczne między światem religii, a nauki, rozum vs. wiara. Te rzeczy są często widziane rozłącznie (i często to ludzie mają dosłownie zakodowane w głowie), zamiast być widziane nierozłącznie, w jedności, jako dwie strony tego samego, gdzie jedno nie może tak naprawdę istnieć bez drugiego. Dopóki dzielimy rzeczywistość na cząstki, to oddalamy się od prawdy, kiedy te cząstki przywracamy całości, to zbliżamy się do niej. Dlatego, że w całości, równowaga jest naturalnym stanem, a tam gdzie rzeczywistość jest podzielona, jest to z definicji zaburzenie i brak równowagi. Rzeczywistość sama siebie w ten sposób nie podzieliła, ona po prostu jest. To człowiek ją podzielił i doprowadził siebie do wewnętrznego konfliktu czy jakby powiedzieli psychologowie, do neurozy.
Jak sam napisałeś, zmieniło się "opakowanie", czyli pewna zewnętrzność. Ogólnie ma to drugorzędne znaczenie. Dużo bardziej liczy się ta wewnętrzna treść, duch, bo to określa czym jest człowiek tak naprawdę. Nowoczesność czy prymitywizm przedstawiają zewnętrzność. Czy w epoce baroku gdzie technologia była prymitywna, ludzie byli też tacy? Absolutnie nie, wiemy, że architektura i muzyka baroku stała na bardzo wysokim poziomie. Architektura była wyrazem ducha tamtej epoki, często dzisiaj jest wzorem piękna. A więc twórcy musieli być piękni, a więc też kultura, a szerzej społeczeństwo, które było odbiorcą tych dzieł.
A może nie możemy tego tak mierzyć, bo dzisiaj to przeciętny Kowalski w social mediach, a nie ktoś pokroju Bacha czy Da Vinci stanowi o kulturze?