Najpierw nie zauważałam. No dobra, jakaś kostiumowa produkcja w TV – Attyla o wyglądzie... dramatycznie
niezgodnym z zachowanym opisem Bicza Bożego. Piękny jak sen rzymskiej księżniczki wojownik o
powierzchowności germańskiego księcia. Mniam. Ale żeby od razu się zachwycać... Rzecz jasna
zapomniałam, jak zwykle, na drugi dzień po obejrzeniu filmiszcza, i po lekkiej zadumie czy naprawdę nie
dało sie znaleźć kogoś o wystarczającej charyzmie i wschodnim wyglądzie. Może sie czepiam, może sie nie
dało. I jeszcze ta Rzymianka w stringach. ROTFL!
Pewnie jakieś 300 dni później, albo i sześćset, zastanowiłam się skąd ja znam papę tego z brodą na
plakacie. Trailer w kinie utwierdził mnie w przekonaniu, że kimkolwiek był ów słynny Spartiata i jego 300
kumpli, to przewracają się w grobach. Gdziekolwiek ów jest.
Potem pokazały się jakieś plakaty na mieście. Jakiś rykawiec, znaczy melodramat. Ona i on. Ach. I śmierć.
Gdzie ja widziałam tego Butlera? Aha. No, dobra, nie będę sie pastwić. PS. No, może ze śmiercią mu do
twarzy.
Aż z TV znienacka powiało grozą. (BTW – wiecie jak sie nazywa to, co pralnia jest w stanie wyprać w ciągu
dnia? Upiór dzienny. ROTFL!!!)
Musicali nienawidzę jak zarazy. Unikam jak ognia, pokrzyw i omletów. Wyją, piszczą, beczą – na Teutatesa!
– jakby niebo waliło się im na głowy. Czy tego co się ma do powiedzenia, nie można po prostu...
powiedzieć? Przeglądam ja jednak gazetę z programem i widzę Leonidasa vel Attylę vel vel vel... A może by
tak z ciekawości zerknąć?
Zerknęłam. Stwierdziwszy z zadowoleniem barokową ozdobność tudzież ogólne dopieszczenie obrazu,
zerkam ja dalej. O, Ciaran Hinds! Ave Caesar! Morituri te salutant...? Może jednak nie umrę w nudów...
Ciaran jednak nie pograł za wiele – a szkoda!
A potem to już była Music of the night...
Wlepiałam w ekran oczy jak lemur. Z każdą minutą coraz bardziej. I za całe złoto Orientu nie wybrałabym
tego hrabiego wypłosza. Przewijałam nagranie po parę razy i tak mi sie jakoś zrobiło na widok róży z
pierścionkiem... Ach.
IMHO, interpretacja Gerarda Butlera (jeśli chodzi o Music of the night) jest najlepszą, jaką słyszałam.
Zadałam sobie trud, by przesłuchać jakieś 30 innych. Te krągłe tenory, te brylatynowane falsety, te
soprany... Życia w nich tyle, co w śp. królu Leonidasie (prawdziwym). Brr.
A Szkot się drze. Drze sie z zaangażowaniem zakochanego kota w marcu. Drze się w skali od wyszeptanego
softly, deftly... do ryku ile Bozia siły dała... you long to be! Wkłada w to całą duszę i to słychać. Sweet
intoxication...
A teraz o bliztkriegu. W ciągu paru dni (research w necie, you tube, Beowulf, mp3 z Music of the night, etc.)
pogonił z mojej głowy zasiedziałych tam od dawna ulubieńców w zacnych osobach Russela Crowe czy
Colina Firtha (dawniejszego), i panoszy się z całą radosną szkocką bezczelnością. Jeszcze tylko wielkie
damy – Cate Blanchett i Judi Dench – bronią swoich dawno zdobytych pozycji, ale to kwestia czasu. Pewnie
je Szkot straszy potworem z Loch Ness... :)
Szacunek. A nawet szacun. Za głos, talent, twarz, charakterek tudzież buzię niewyparzoną, uśmiech,
charyzmę, prawdziwość, emocje...
Oby grywał w czymś naprawdę znakomitym. Oby się nie zamerykanił i nie splasticzał. I nie rozdrabniał sie
na bździny niewarte jego talentu.
Tylko niech nikt nie mówi (w kontekście szkockim) że to drugi Connery. To Butler. Gerard Butler.
Czekam na Rocknrollę. Po obejrzeniu trailerów pyszczek mi się cieszy na zapas :))))
masz talent do pisania, niema co:) mogłabym się pod tym podpisać obiema rękami:)
PS. na Rocknrollę też czekam z niecierpliwością:)
świetne.... naprawdę! Tylko co do 300 się nie zgodzę.. uważam go za najlepszy obraz w dorobku naszego Szkota, lepszy od Upiora 300 razy conajmniej. Nie jestem fanką Upiora. Papa z brodą zapadł mi w serce bardziej niż zakochany kot w marcu. Ale może się nie znam.
No to ja się może odniosę... tudzież wyjaśnię.
Mój problem z 300 polega na potężnej niechęci do majstrowania przy tematach historycznych. Jakiegoś
gościa wena twórcza i Muza nawalona jak czerwonoarmista poniosła, tedy dmuchnął komiks o heroicznym
Spartiacie et consortes, pakując do niego jakieś dziwostwory i inny szajs. To mniej więcej tak, jakby twórcy
Walkirii (ten film o zamachu na Hitlera, który teraz robią Cruise i Branagh), no więc jakby jakiś dureń
wsadził tam w akcję wilkołaki, parę strzyg i niziołka na deser. To że Leonidas wziął był i zginął 2500 lat
temu, nie przenosi go automatycznie do sfery fantasy. Był tak samo realny jak panowie von Stauffenberg
czy von Tresckow.
No i Butler lata w tym filmie w skórzanych gaciach, z wydepilowaną klatą i łopatowatą brodą, przerysowany,
przesterowany i tylko dlatego że potrafi być tak emocjonalny i tak wyrazisty sam w sobie, to jakoś sie
broni. No i ma taki głos :)))
Gdyby 300 (czy jak to zwać) było ekranizacją po prostu jakiegoś komiksu fantasy, OK. Ale nie tak, nie tak.
Tu by można zarzucić: a Beowulf? Czy widział ktoś trolla? Czy w V-wiecznej Europie występowły trolle? Ale
to inna sprawa – to przecież historia zmyślona i dzieło literackie, powstałe w dodatku w czasach gdy nawet
(zwłaszcza!!!) dla wykształconego człowieka bestiariusz byl sprawą oczywistą.
Co do Upiora – też nie jestem fanką tego dzieła.
(obrzydliwe słowo: fan/fanka – zdaje sie implikować od razu pisk, histerię, rzucanie dessous i inne objawy
niezrównoważenia psychicznego – słowa wielbiciel/wielbicielka niosą od razu ładunek komiczny – kto
pamięta skecz o cichym wielbicielu w budce telefonicznej:)))
Wracając do Upiora. Musicali, jak już stwierdziłam, nie cierpię. Co do tej ekranizacji – była ona wizualnie
bardzo spożywcza. Pozostałe wszystkie zalety tegoż dzieła to głos, interpretacja i kreacja GB. Jego Upiór
jest istotą wzruszającą. Powiedzmy sobie wyraźnie, bez GB byłoby to cieniutkie, oj cieniutkie. Sama muzyka
ALW i ładne obrazki to dużo za mało by powstała piękna opowieść.
Co do kina historycznego lub osadzonego w realiach – czasem tu i ówdzie pojawia się naprawdę pyszny film
kostiumowy – np. Elizabeth ((tylko cz. 1 !!!) lub Królowa Margot. GB udało się zagrać w Jej Wysokość Pani
Brown, filmie znakomitym. Ale Attyla z makijażem to to już jednak kino klasy B (a nawet bardzo beeee... :)
A tymczasem istnieją historie prawdziwe, które dość by było nakręcić zgodnie z zachowaną wiedzą
historyczną, by nas zostawiły po kostki we łzach i w stanie dzięcięcego zachwytu, a twórców w fąfarach
sławy i z grubą kasą. I nie trzebaby tak nakombinować jak w Gladiatorze (ale film sam w sobie jest mniam...
mniam... pychotka, zresztą GB podobno bardzo też owo dzieło lubi – spuśćmy zasłonę milczenia na
katapulty w krzakach pod Vindoboną :))) – ciekawe skąd sie wzięły w 300 sceny z żoną i synem w zbożu...
hm... hm...)
By nie być gołosłownym – historia nr 1: Arminiusz, 9 rok n.e. w Lesie Teutouburskim. Zatrzymanie potęgi
Imperium Romanum pzrez germańskego księcia, któremu... uprowadzono ukochaną. Wielka historia,
przemoc, miłość i krew, a na końcu wstrząsający cytat z Tacyta. Czy trzeba czegoś więcej? Niestety mój
wymarzony odtwórca roli Arminiusza – Heath Ledger – wyniósł sie do Walhalii... he... raczej na Olimp...
Historia nr 2: zdobycie Rzymu 23 sierpnia 410 pzrez Alaryka i jego Wizygotów. Apogeum upadku
Imperium. Potem już była równia pochyła... („poeta zafajdana...” że zacytuję ulubionego Pisarza :)))) Polityka
w największym ówczesnym wydaniu i walka gockiego króla (i wodza wschodniej armii Imperium) o ziemię
(czyli życie) dla swoich ludzi. Twardy s......n i po trochu desperat. Żaden tam barbarzyńca, chcący tylko
złupić i spalić stolicę świata. Wątków pobocznych, soczystych i krwistych od pyty – mogabym pisać do
wieczora. A potem król, znienacka, kitę odwala, może otruty. Arianina chowają w całkiem pogański sposób
– do dzisiaj nikt nie znalazł jego grobu pod „przestawionym” korytem rzeki (i oby tak zostało!)
Zgadnijcie, kto by mógł zagrać owego króla. Ta daaaa! Zgadliście! Zmyjcie Attyli makijaż, ciuszki, kudły i
ogólny image mogą być mocno podobne. Niemal idealnie zgadza sie wiek, opisów Alaryka raczej nie ma –
ale... podobno był owszem, owszem.
A teraz uruchamiamy wyobraźnię i oglądamy jej oczami scenę, ktora miała wydarzyć sie naprawdę...
Do Alaryka, stacjonującego w Italii i grożacego Rzymowi, przybywa poselstwo z tegoż miasta, próbując
negocjować, aby sie może wyniosł w dowolnie wybranym kierunku. Trzęsą jedwabnymi gaciami pod
powiewnymi szatkami zniewieściali Rzymianie, ale pytlują, tłumaczą, proszą, skomlą, wiercą dziurę w
brzuchu... brekekeks... grożą w końcu, że tysiące, tysiące Rzymian bronić będzie miasta swego...
Alaryk na nich nie patrzy, za oknem ta droga na południe obsadzona piniami... Może bawi się torquesem z
grubego złota, w końcu to król...
I w końcu spogląda na posłów, a w szarozielonych, uważnych oczach „barbarzyńcy” jest jakaś
nieuchronność. Niski, wyrazisty głos o dziwnym akcencie, w wolno wypowiedzianych słowach wydaje wyrok:
– Gęste zboże łatwiej żąć....
Cięcie! Oklaski!
To byłam ja, Tuptuś, w marzeniach scenarzystka... :)))))))))
Tuptsusiu, uwielbiam Cię czytać, ale zaprzeczasz sama sobie. Krytykujesz film czy komiks.? Pamiętaj, że to tylko wariacje na temat wydarzeń historycznych. Krytykujesz genialne dzieło i właśnie jego wielkość i niezwykłość polega na tym, że wskrzesza wydarzenia sprzed 2500 lat. Nowe + Stare, Komiks + Historia, a jak idealnie współgrają. Mezalians, prawda ? A zobacz jak silną i harmonijną całość tworzą. Powiedz co bardziej przemówi do masowej świadomości? 300 to tylko kręgosłup, trzon wielkiego wydarzenia z historii rozdmuchany do granic możliwości w genialnym umyśle Millera. To nie jest zwykłe kino, bo nie posługuje się tym językiem kina, do którego przywykliśmy. Nie miał być filmem historycznym, miał jedynie wesprzeć się na temacie, który od zawsze poruszał wyobraźnię i serca, by żyć własnym, olśniewającym życiem. Będę bronić 300 jak lwica, bo pozostawił mnie wstrząśniętą, a Butler jako wściekły lew (nie taki zwykły lew, Wiedźma Ty pewnie o co chodzi )Leonidas był wyborny.
jeszcze odniosę sie do Upiora... mnie porwała właśnie muzyka. Przyznaję, że Butler zagrał zadziwiająco dobrze i zaśpiewał z pasją. Przyznaję mam sentyment do Schumachera, do Gerarda, do Emmy.
Ale muzyka ALW to siła, potęga, żywioł. To ona opowiada, niesie akcje i kryszy serca. To jedyna spełniona miłość w tym filmie. Jedyna miłość, która trwa wiecznie i nie jest niszczycielska. odwzajemniona.
A może po prostu lubię szczęśliwe zakończenia :-)
A mnie zmieszaną... :))))
Krytykuje komiks, gdzie ktoś wytytłał historię w dziwostworach, jakby sama w sobie nie była porywająca.
Krytykuję że ktoś puścił tyle pary w ten gwizdek robiąc film na tej podstawie, niemal filmując rysunek po
rysunku. Nie krytykuje filmu samego w sobie - bo to solidna i konkretna robota, miejscami nawet porywająca
(niektorych :)))
Ale mogę podnieść łapki do góry i pzryznać: de gustibus....
No to spójrz na to z innej strony: Miller rysując ten komiks zrobil dokładnie to samo co twórcy mitów greckich. Ja rozumiem że wojna trojańska była zaciekła i długa i zapisała się w pamięci potomnych, ale wszelkie znaki na niebie i na ziemi wskazują że nie oczęta pięknej Heleny ją wywołały, a rozmaite bóstwa olimpijskie po placu boju raczej nie biegały, nieprawdaż? No więc Miller podszedł poobnie i zajął się nie prawdziwą bitwa pod Termopilami, tylko mitem o dumnym Leosiu i trzystu walecznych Spartanach co to z hordami nieprzebranymi walczyli i nawet potwory im niestraszne.
Aaaaa, chapeau bas za ten post, za znajomość historii i za świetne propozycje ewentualnych ról Butlera (i czy ja dobrze wyczuwam tu lekki powiew wańkowiczyzmu? ;)). I tak, Heath Ledger w roli Arminiusza masakrujacego legiony Warrusa bylby genialny!
Ale od brody Leonidasa ręce precz! Była bardzo grecka i stylowa!
Byłby ale się zmył.
Wańkowiczyzmu? Nooo.... Tędy i owędy było jedną z najśmieszniejszych książek, jakie czytałam :) Jeśli miało
mnie ucieszyć to nawiązanie, to ucieszyło po kokardę, jeśli prztyknąć w kichawę, to też... ucieszyło :))))
Przy okazji szacun, Wiedźmo, za posty i blogi na Twojej stronie. Bawiłam sie czytając je właśnie jak owo
prosię, tarzające sie w obierkach :)))))
NIe zgodzę sie tylko z ochrzanem, jaki z Twojej ręki (klawiatury?) dostał sie GB, za „middle finger salute” dla
papsa, ktory mu te foty robił. Jak Ty sie, dajmy na to, nawalisz, albo choćby i ja, to możemy incognito na
czworakach choćby do domu się dowlec i na pyszczę paść w progu. I nikt nie będzie za nami z aparatem
latał... i wkurzał do żywego. Musieli mu d......ć do imentu, że już odpyskować nie dał rady, tylko gestem sie
bronił. A wnoszę to z wyrazu ślepków onych zielonych, w których widać nie tylko whisky, czy cokolwiek to
było. Ech....
A dziękuję, dziękuję! Miło wiedzieć ze Czytelników bawię :)
Co się zaś tyczy środkowego palca to ja rozumiem że paparazzi mogą ostro dać do wiwatu tak, ze nieszczęsna ofiara nie tylko miałaby ochotę pokazać mu 'fucka' ale i zgoła w mordę dać. Ale jak widzę osobnika, który przed laty miał poważny epizod natury alkoholowej, wyglądającego na stan mocno wskazujący... no to się wkurzam. Bo to nie wróży nic, ale to nic, dobrego. A ja jako fanka bym chciała widzieć onego osobnika w dobrym zdrówku i grającego w swietnych filmach. No co ja na to poradzę?
Gerard potrafi pokazać takim szumowinom jak paparazzi gdzie ich miejsce..Spodoabała mi sie jego odpowiedz kiedy pewien dziennikarz zapytał go:
-Podobno umawiasz się z cameron Diaz.
-Aha.Czyli kiedy wyjdę na ulice z moim psem to znaczy ze go pie**prze w dupe tak-odpowiedział walecznie jak sam król Leonidas nasz Gerry a dziennikasz walnął karpia i cichutko:
-Więc to nieprawda?
-Nie-odparł zażenowany Butler.
No coż odpowiedział krótko zwięźle i uciszył przynajmniej natrętów.I nie ważne , że puściły mu nerwy.Zasłużył dziennikarzyna na to.
A tak pozatym to ,że wszystko obraca w żart i nie strzelił z liścia jeszcze żadnemu paparaziemu świadczy o jego klasie.Człowiek inteligentny nigdy nie klnie co słowo i nie strzela po pyskach każdego kto go wkurzy-no i taki jest Gerard Butler.Nie zachowuje sie jak rozkapryszona gwiazda i jest świadomy swojej urody osobistej.I tak an marginesie mówiąc odetchnęłąm z ulgą ze nie umawia sie z Cameron.Taka cukierkowa , pustak blondyneczka nie zasługuje na niego.I nie powiem jak jakaś zazdrosna mamusia synusia , że żadna na niego nie zasługuje.Bo na pewno jakąś sobie znajdzie , godną jego i taka fajna jak on.
Ach, niewyparzona buzia :) Uwielbiam. Czy jak to określiła moja przyjaciółka, „zgubne moce jęzora”... co nie
chwalący sie było akurat o mnie... :))))))))
He... he... ale ja bym sie na miejscu Diaz nieco obraziła. No chyba że blondie na to nie wpadła.
A z tą klasą Szkota to bym nie przesadzała – jeszcze nikomu nie strzelił z liścia (nie... to nie będzie strzał z
liścia, to będzie prawy sierpowy, tacy jak on nie walą z liścia ... :)))))
Z tego co wiem, to chyba sie obrazila - a przynajmniej stosunki miedzy nimi oziebly:) zwlaszcza kiedy Gerry nie pojawil sie na pogrzebie jej ojca, na co chyba liczyla....i tu naleza jej sie wyrazy wspolczucia z powodu smierci taty
haha dokładnie prawy sierpowy =) A gdzie on w góle sie poznał z Cam? Oni byli takimi przyjaciólmi? haha malutka blondi i jej byczek Gringo haha.Śmiesznie by wyglądali razem takie maleństwo i kawał chłopa =)
To nie wygląda śmiesznie, to wygląda słodko... Nie, nie od razu Diaz koło GB, to pomyłka raczej, ale ogólnie.
Poza tym Diaz ma 175. Duza baba.
W drugą stronę (tzn. wielka baba i mały facecik) to jest śmiesznie. Jak powiedział mój kolega: „jak gwizdek na
lokomotywie…” :)))))
Kurna, no! Gdyby Gerry był rzeczywiście bliskim przyjacielem Cam to jestem granitowo pewna że byłby na tym pogrzebie! Ten chłopak jest wobec swoich przyjaciół lojalny do przesady, nie zostawiłby bliskiej mu osoby samej w takim momencie, żeby sobie balangować w LA. Nie róbcież z niego palanta.
Powiem krótko i węzłowato, komentarz Gerarda dotyczący jego rzekomych randek z Cameron był nie najszczęśliwiej sformułowany, mowiąc delikatnie. Ale taki juz urok Szkota że najpierw mówi a potem myśli, czasami.
Nie mam pojęcia jaka jest Cameron Diaz, nie wiem zatem kto na kogo by tu nie zaslugiwał w tym towarzystwie. Co się tyczy nie bluzgania co słowo to radzę uważniej oglądać wywiady z Gerrym, fucki ostatnio latają tam jak skowronki. Gerard też człowiek, miewa chwile lepsze, gorsze i zupełnie denne. Ale nikt nie powiedzial że popularność to wyłącznie same przyjemności...