Bergman całe życie chował się w bunkrze. Zbudował go z symboli, intelektualnego języka i formy tak surowej, że asceza wydaje się tutaj grzecznym opisem. Wielu ponoć zdobyło ten bunkier. Dynamit ze sobą mieli, dynamit interpretacji i tęgie głowy, którymi rąbali w stalowe wrota umysłu "mistrza". Ingmar nie potwierdził, nie skinął głową. Cała wiedza dotycząca filmów zaginęła wraz z jego śmiercią. Pozostał klucz, taki maturalny, według którego można "wejść" do jego dzieł. Szkoda, że jest on zachowawczy, pasuje do każdego dzieła, wszystkie stawia na równi, każdy film wydaje się być o tym samym: o artystach, o losie, o ego, o id, o superego, o behawioryzmie i freudowskich elemeledudkach oraz teoriach humanistycznych.
Przykro mi. Nie dysponuję ani dynamitem, ani chęcią do przedzierania się przez mury bunkra. Aha, no i gdybym chciał oglądać sztukę to bym poszedł do teatru. To kolejny powód, dla którego nie ruszę już Bergmana. Owszem, kino wywodzi się z teatru, ale dwa domy, krzesło i nieruchoma kamera... Panie Ingmar, więcej ambicji i kreatywności mają uczniacy na szkolnych przedstawieniach.