Aktor, któremu wydaje się, że gra polega na głupich uśmieszkach bez względu na odgrywaną scenę oraz na przesadnej grze twarzą - na przykład gdy ma być zmartwiony to marszczy teatralnie brwi i czoło, wykrzywia usta, itp...taka gra aktorska była popularna w czasach kina niemego, teraz wygląda to żałośnie. Albo denerwująco, jeśli postać przewija się przez cały film i co jakiś czas trzeba oglądać te rozpaczliwe wysiłki.
Moja ulubiona scena w Magellanie z udziałem K. Danora Geralda, to ta w siedzibie NASA. Ma przekazać głównemu bohaterowi że został wybrany do misji kosmicznej i wytłumaczyć mu jej szczegóły. Robi to prawie cały czas ze sztucznym entuzjazmem i z jeszcze sztuczniejszym, głupim uśmiechem. Pierwsze z kim mi się skojarzył, to ze sprzedawcą odkurzaczy, typowym amerykańskim domokrążcą usiłującym sprzedać produkty gospodyniom domowym. Wydaje mi się, że w takiej roli byłby świetny.