Roberto Baggio zwany również Roby'm był jednym z najlepszych piłkarzy lat 90. I mam tu na myśli sam top, może nawet pierwszą trójkę. Jego talent wybuchnął we Florencji, by później dojrzewać w Juventusie i Milanie. Gdy wydawało się, że udaje się na piłkarską emeryturę do Bolonii, on pokazał, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Zaowocowało to transferem do Interu, gdzie znów mógł posmakować wielkiej piłki. Na koniec kariery trafił znów na prowincje do Brescii i ponownie udowodnił, że mijające lata nie odebrały mu nic z finezji. Baggio zapamiętałem jako specjalistę od stałych fragmentów gry. Słynął z wręcz geometrycznej precyzji. Jego gole często przesądzały losy meczów. Miał tzw. kiwkę, czyli potrafił balansem ciała zwieść przeciwnika. Był prawdziwym liderem, kiedy on był w formie, cała drużyna grała lepiej. Zapisał również piękną kartę w reprezentacji narodowej, z którą był wicemistrzem świata. Nie strzelił wprawdzie wtedy decydującego karnego, lecz Włosi zdaje się, wybaczyli mu ten fakt i do dzisiaj wspominają jego grę z rozrzewnieniem, tym bardziej że obecnie próżno szukać zawodnika podobnego kalibru w formacji ofensywnej azzurrich.