I jako aktora i jako człowieka - facet jest uosobieniem "Amerykańskiego snu", dostał się na sam szczyt i nie zaprzepaścił szansy, choć z tego co czytałam, też miewał różne "akcje" (ale w końcu jesteśmy tylko ludźmi) - fakt, jego role nigdy nie były wybitne, ale zapewniały (i wciąż zapewniają) niezłą rozrywkę. Stallone, Willis, Lundgren i Schwarzenegger - tych wolę 100 razy bardziej, niż jakiegoś Stathama, ech...
Zgodzę się prawie całkowicie, jednak Stathama też lubię, jest idealnym następcą tych wielkich, któryś wymieniłeś. Gdyby nie on, nie było by dzisiaj prawie wcale takiego kina akcji jak dawniej. Dla niego też szacun, choć wiadomo, że Stallone jest tylko jeden :)