Serial przedstawia losy absolwentów medycyny (Zuzy, Dagi, Piotra, Marty i Łukasza). Wszyscy w jednym roku trafiają na staż do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego. To tam cała piątka starać się będzie o rezydenturę na oddziale chirurgii, stawiać swoje pierwsze diagnozy, przeprowadzać poważne zabiegi, ale także ratować i tracić pierwszych pacjentów. Czy poradzą sobie z tak wielką presją? Ich zawodowe perypetie splatać się będą z życiowymi zawirowaniami. Jak wiele zaryzykują, by ratować zdrowie i życie pacjentów?
W dokumencie przeplatają się ze sobą rozmowy osób dzwoniących na pogotowie ratunkowe z rozmowami tych dzwoniących do radia. Na jego antenie trwa audycja, której myślą przewodnią jest prognozowany przez Majów, tytułowy koniec świata.
Kociary to specyficzny typ człowieka. Trochę zwariowane, ale obdarzone złotym sercem, ciepłe, serdeczne. Najczęściej też samotne: z konieczności, wskutek zrządzenia losu, rzadziej z wyboru. Gdy wokół nich zaczyna brakować bliskich osób, swoje uczucia przelewają na koty: bo miłe, śliczne, niegroźne, ale też niezależne i nieufne. I bardziej bezbronne niż pies, więc bardziej potrzebujące pomocy. A kociary muszą mieć kogoś, komu byłyby potrzebne, kim mogłyby się opiekować, kogo mogłyby pogłaskać. Choćby to był tylko zdziczały, bezpański, głodny kot. Film Pawła Łozińskiego, reżysera i scenarzysty filmów fabularnych i dokumentalnych, syna jednego z najbardziej znanych polskich dokumentalistów, Marcela Łozińskiego, to cztery portrety takich "kocich mam" rozpisane na cztery pory roku. Kociara "wiosenna" zachowała jeszcze resztki dawnej urody, choć jest już panią w podeszłym wieku. Miała wielu adoratorów i bardzo przystojnego męża. Uwielbiana, podziwiana, u schyłku życia została zupełnie sama. Żyje wspomnieniami i dokarmianiem kotów. W oczekiwaniu na następną, zapewne już ostatnią miłość dopieszcza koty w ogrodzie botanicznym. Kociarę "letnią" kamera podpatruje na cmentarzu. Pewnie odwiedza tam czyjś grób, ale przy okazji zawsze ma w torbie coś smacznego dla dzikich kotów, całkiem licznych na cmentarzu. Przemawia do nich cichym, łagodnym głosem, obiecuje, że niedługo znów przyjdzie, choć one to wiedzą i bez jej zapewnień. Najodważniejsze pozwalają się nawet głaskać, inne wolą trzymać bezpieczny dystans. Pyszne kąski przełamują jednak wszystkie lody. Kociara "jesienna" na dokarmianie przychodzi z mężem. W parkowych haszczach nie brakuje dzikich kotów. Oboje prześcigają się w ich wypatrywaniu, rozpoznawaniu. Podsuwają im jedzenie, kłócąc się o to, kto ma do zwierzaków lepsze podejście i kogo one bardziej lubią. Koty zastępują im dzieci, które pewnie już dawno i daleko wyfrunęły z rodzinnego gniazda. Kociarze "zimowej", emerytowanej nauczycielce, niestraszny nawet największy mróz. Na dokarmianie kotów wychodzi późnym wieczorem, gdy psiarze już wrócą do domów z ostatnich spacerów. Pustymi ulicami ciągnie za sobą wózek z jedzeniem. Podopiecznych ma wielu, tak jak kiedyś uczniów. Mówi o kotach jak o ludziach: wymienia ich imiona, opowiada o ich charakterach i upodobaniach. Mocno przeżywa śmierć każdego z nich. Od nocnych wypraw nie powstrzymuje jej nawet wspomnienie złodziejskiego napadu, którego padła kiedyś ofiarą. Bo przecież wie, że koty na nią czekają.
Krasnoludki pojawiły się w Polsce w latach 80. Po wprowadzeniu stanu wojennego ludzie pisali na murach opozycyjne hasła, które na polecenie władz starannie zamalowywano. Waldemar Major Frydrych wpadł wówczas na pomysł, by na tych plamach malować krasnoludki. Wkrótce krasnoludki zeszły z murów na ulice i zaczęły organizować happeningi pod hasłem "Nie ma wolności bez krasnoludków". Zdezorientowana milicja aresztowała krasnoludki. Komunistyczny system osiągnął apogeum absurdu. W ten sposób krasnoludki przyczyniły się na swój sposób do obalenia komunizmu i muru berlińskiego. Kiedy w 2004 r. na Ukrainie wybuchła "pomarańczowa rewolucja", krasnoludki postanowiły przyjść jej z pomocą. Dobra wróżka Rusłana zaczęła robić na drutach pomarańczowy szal, który miał połączyć Warszawę z Kijowem. Krasnoludki udały się w podróż pomarańczowym autokarem. Po drodze w miastach i na wsiach zbierały kolejne setki metrów poparcia. Wiozły ze sobą czekoladowe głowy kandydatów na urząd prezydenta, aby lud mógł przed wyborami posmakować władzy. Głowę Janukowycza Ukraińcy zjedli we Lwowie i w Tarnopolu, ale głowę Juszczenki krasnoludki dowiozły do Kijowa. Zwycięskiej nocy przekazały pomarańczowy szal Rusłanie, która zawiesiła go na szyi prawowitego prezydenta Ukrainy. Po raz kolejny krasnoludki pomogły w słusznej sprawie.