Właśnie z powodu w miarę pewnego zwrotu kosztów, generowanego przez zapotrzebowanie telewizji na dużą ilość filmów z niskim kosztem zakupu licencji, kręci się takie gnioty jak właśnie "Moby Dick: 2010". Jest oczywiście możliwa produkcja sprawnie zrealizowanego technicznie filmu, wykorzystującego utalentowanych aktorów i wielokrotne duble oraz poprawki scenariusza w trakcie kręcenia, co zwiększa jakość, ale wydłuża czas produkcji, a więc koszty. Jest oczywiście możliwa sprawna postprodukcja, z wykorzystaniem efektów komputerowych, albo rozległe przygotowania, polegające np. na budowie repliki łodzi podwodnej z zachowaniem skali, co zwiększa jakość itd. itd.

Niestety, w czasach powszechnego internetowego złodziejstwa, trzeba się pogodzić, że powstają albo filmy "kinowe" - jak wysokobudżetowe gnioty s-f, które ściągają ludzi do sieciówek, i jak kameralne pseudomądre obrazy dla małych kin - albo filmy "telewizyjne". Tych gorszych, telewizyjnych, świat też potrzebuje.