Film przedstawia, niezwykle trafnie ukazany jeden dzień z życia, pochodzących z inteligenckiej rodziny dzieci. Opowiada o presji jakiej są poddawane dzieci przez otaczający ich świat dorosłych: rodzinę, szkołę, organizacje społeczne.
Bohaterami tego filmu są dłonie i skrzypce. Nie zobaczymy twarzy bohatera, tylko szczególny związek - niemal miłosny - jaki zachodzi między muzykiem i instrumentem. Jak można się przekonać, dłonie zdolne są wyrazić wiele emocji i stanów umysłu: onieśmielenie, zachwyt, zakłopotanie, skupienie, natchnienie. Tytułowa miłość koresponduje też z emocją, jakie wyraża dźwięk skrzypiec. Film przedstawia skondensowany w kilkunastu minutach rozwój wykonawcy - od pierwszego nieśmiałego przesunięcia smyczkiem po strunach po grę zespołową w orkiestrze, ruch ze wsi do miasta - z wiejskiego domu do mieszkania w kamienicy. Kompozycji ujęć towarzyszą wskazówki nauczyciela. W filmie zachodzi niemal alchemiczna przemiana nieożywionych skrzypiec w żywy instrument, który starzeje się wraz z właścicielem, by na koniec filmu spocząć w ciszy w futerale.
Opowieść o Janie Stępińskim, mieszkańcu pewnej wioski. Bohater opuścił osadę tuż przed wybuchem II Wojny Światowej i od tamtej pory nikt go nie widział. Jednak jego sąsiedzi nadal wierzą, że wróci cały i zdrowy.
"W takim niedużym mieście" to pierwszy, samodzielny film zrealizowany przez Andrzeja Titkowa po ukończeniu Szkoły Filmowej w Łodzi. Choć jego autor należy do pokolenia tzw. "nowej zmiany" jego kariera rozwija się nieco wolnej niż Zygadły czy Łozińskiego. Kontrowersje wzbudził już szkolny film Titkowa zatytułowany "Dom" (1967). Trudno mu było znaleźć miejsce w zawodzie. Współpracował z Krzysztofem Kieślowskim przy "Byłem żołnierzem" (1970), asystował Wajdzie. W końcu zrealizował debiutancki dokument w Wytwórni Filmów Dokumentalnych w Warszawie. Wpisuje się on wyraźnie w poetykę proponowaną przez debiutujących w tym okresie twórców "nowej zmiany", choć z pewnością bliżej mu do kreacyjnych dokumentów Piwowskiego niż obserwacji Kieślowskiego czy Łozińskiego. Podobnie jak oni, Titkow stosuje metodę pars pro toto - małe miasteczko staje się metonimią Polski. Stawia tym samym diagnozę dotyczącą kondycji moralnej polskiego społeczeństwa. Jest to obraz krytyczny, ale przyprawiony dowcipem, ironią bliską poetyce debiutu Marka Piwowskiego "Pożar, pożar, coś nareszcie dzieje się" (1967). Podstawową metodą twórczą Titkowa, zastosowaną w tym filmie, jest inscenizacja: przemarszu orkiestry dętej, sceny rozstania pary kochanków, i wreszcie - kluczowej dla filmu - sceny zebrania grupy młodych poetów. Ostatni z tych wątków powraca dwukrotnie. W drugiej odsłonie młoda poetka czyta swój wiersz o codzienności małego miasteczka, podczas gdy jeden z jej kolegów zajada kiełbasę, a następnie krytykuje kobietę za poruszanie nieistotnych spraw i nadmierny pesymizm. Titkow w ten sposób z dystansem przedstawia sytuację twórcy kultury w PRL, środowiska, które reprezentował jako poeta i filmowiec.
Opowieść o łódzkiej młodzieży lat siedemdziesiątych nakręcona w duchu konfrontacji z epoką dzieci kwiatów. Młodzi ludzie, pochodzący z robotniczych rodzin, nie wyznają wartości, które ukształtowały ich rodziców