Co za dużo, to niezdrowo

Gust od ponad dwudziestu lat wydaje gry o młodych adeptkach alchemii. Tytuły te były przyjmowane z bardziej lub mniej umiarkowanym entuzjazmem, ale jednego nie można Japończykom odmówić.
"Nelke & the Legendary Alchemists: Ateliers of the New World" - recenzja
Gust od ponad dwudziestu lat wydaje gry o młodych adeptkach alchemii. Tytuły te były przyjmowane z bardziej lub mniej umiarkowanym entuzjazmem, ale jednego nie można Japończykom odmówić. Kreatywność i ich pasja w tworzeniu kolejnych gier z serii zdaje się nie mieć końca. Mało kto wie, że poza głównym nurtem prowadzącym postacie od zera do bohatera powstał też szereg spin-offów polegających na budowie własnego miasteczka. Ostatnio wydane na Zachodzie w 2009 r. "Atelier Annie: Alchemists of Sera Island" z Nintendo DS nie wryło się zbytnio w świadomość fanów gatunku. Kolejne odsłony nie wychodziły poza Japonię, aż tu nagle, po dziesięcioletniej przerwie, Gust podjął kolejną próbę zawojowania serc wielbicieli symulatorów, serwując niejako zestaw złotych przebojów w postaci "Nelke & the Legendary Alchemists: Ateliers of the New World".



Nelke von Lestamm kończy z wyróżnieniem jedną z najlepszych uczelni w kraju. Brak predyspozycji alchemicznych powoduje, że szlachcianka podąża inną ścieżką i zostaje zarządcą niewielkiej mieściny. Administracja Westwaldem nie będzie jednak należała do najłatwiejszych. Ojciec Nelke bacznie obserwuje jej poczynania, wyznaczając latorośli coraz to poważniejsze zadania mające na celu przekształcenie miasta w najwspanialsze miejsce na świecie. Na szczęście dziewczyna nie zostaje pozostawiona sama sobie. Wsparciem służy jej wierna służka, a i w mieście bardzo szybko zacznie pojawiać się szereg indywiduów, których umiejętności okażą się kluczowe w poszerzaniu granic miasta.



Fani marki bez trudu odnajdą się wśród wesołej kompanii nawiedzającej miasto. Gust postanowiło wprowadzić do gry znakomitą większość alchemików, sprzedawców i innych postaci znanych z poprzednich gier serii. Mowa tu nie tylko o tych najbardziej rozpoznawalnych, jak Rorona, Shallie, czy też Firis, ale i o dawno zapomnianych bohaterach odłamu "Mana Khemia", czy też "Atelier Iris". Z wielką radością witałam kolejne pojawiające się w mieście twarze. Z każdym kompanem wejdziemy w liczne interakcje. Dzięki nim zyskamy dostęp do nowych ulepszeń miasta, wydajniejszych transmutacji i maksymalizacji dóbr uzyskiwanych z wypraw.

Gra rozgrywa się w systemie turowym. Te zaś dzielą się na dwa rodzaje. Na samym początku (Holiday) decydujemy o tym, z kim chcemy zacieśnić więź albo jaki obszar królestwa eksplorować. Ten etap rozgrywki to również zgłoszenie zapotrzebowania na badania pozwalające na budowanie nowych struktur. Niestety, trudno czasem oszacować, co jest nam potrzebne w danym momencie. Eksploracja otworzy nam drogę do nowych zasobów, jednak skupiając się wyłącznie na niej, nie mamy szans na zbudowanie relacji z mieszkańcami, co przekłada się na opóźnienie w prowadzonych badaniach.



Następnie przychodzi kwestia zarządzania samym miastem (Weekday). Stawianie kolejnych budynków wymaga nie tylko pieniędzy, ale i dużego zaplecza surowców. Ich zyskanie jest tu najmniejszym problemem. Ot, wystarczy wysłać kilku podopiecznych na wyprawę, z której przyniosą określone przedmioty. Populacja Westwaldu będzie zwiększać się tylko wtedy, gdy postawimy na zrównoważony rozwój. Kluczem do sukcesu nie będzie tylko i wyłącznie sprzedaż warzyw i wypieków. Mieszkańcy szybko zaczną domagać się dostępu do broni, odzieży i innych zbytków poprawiających standard ich życia. Ich usatysfakcjonowanie odbije się na dochodach generowanych w cyklu produkcyjnym. Należy uważnie przyglądać się głosom płynącym z ludu, reagować na prośby gawiedzi i baczyć na kurczące się zapasy składników służących do syntezy. Wszystko tu stanowi system naczyń połączonych i zaniedbania poczynione w jednej gałęzi szybko rzutować będą na inny odłam gospodarki. Każde zlecone przez ojca Nelke zadanie ma swoje okienko czasowe, w którym zmuszeni jesteśmy je wykonać. Wykroczenie poza te ramy oznaczać będzie zakończenie gry i konieczność budowania całego przybytku od początku.

Sięgając po ten tytuł, trzeba wiedzieć, że nie jest to regularny Atelier, ale bardziej gra, która miała uświetnić dwudziestolecie serii. Osobie niezaznajomionej wcześniej z marką trudno będzie sięgnąć po przygody zarządczyni Nelke. Cała gra pełni funkcję jednego wielkiego fanserwisu, w którym kolejne wydarzenia są tylko pretekstem do wrzucenia ulubieńców fanów. Tytuł nie zachwyca też oprawą graficzną i widać, że wiele rzeczy zostało zrobionych bez większego przemyślenia. Gust zawsze traktowało swoje gry rzemieślniczo i nie przywiązywało wagi do olśniewających wizualiów, jednak przy tak prostej rozgrywce każde niedociągnięcie potęguje niezadowolenie.



Jeżeli zastanawiacie się nad kupnem tej części, radzę poczekać do premiery właściwego, pełnoprawnego Ateliera. Oferowana przez "Nelke & the Legendary Alchemists: Ateliers of the New World" rozgrywka nie wywołuje syndromu "jeszcze jednej tury". Początkowe zachwyty towarzyszące pojawiającym się znanym twarzom szybko ustąpiły na rzecz zmęczenia i mechanicznego wręcz odbębniania kolejnych tur. Bardzo łatwo znaleźć tu złoty środek do uzyskania milionów monet, co odziera tury z wyzwania i dreszczyku emocji, czy dane nam będzie ukończyć zadanie w terminie.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones