Recenzja gry

Wolfenstein (2009)
Jason Henderson
Peter Jessop

Indiana Jones z działem cząsteczkowym

Od ostatniej misji B.J. Blazkowicza minęło 8 lat. Swego czasu puścił on z dymem kilka ważniejszych projektów nazistów, rozbił w puch legion niemieckich żołnierzy i zdenerwował Himmlera nie na
Od ostatniej misji B.J. Blazkowicza minęło 8 lat. Swego czasu puścił on z dymem kilka ważniejszych projektów nazistów, rozbił w puch legion niemieckich żołnierzy i zdenerwował Himmlera nie na żarty. Tym razem wychodzi on z ukrycia, aby rozwiązać zagadkę tajemniczego amuletu i pomóc partyzantom z Isenstadt zrobić porządek z okupantami którzy plądrują ich miasto. I kiedy obejrzałem intro, już wiedziałem, że Indiana Jones znalazł godnego następcę.



Kolejna odsłona przygód amerykańskiego szpiega, którego nienawidzą naziści to połączenie przygodówki z wojennym FPS, z naciskiem na przygodówkę. W intrze B.J. rozprawia się z hitlerowcami, niczym najsłynniejszy archeolog świata, przy okazji odnajdując tajemniczy amulet, który zdaje się być kluczem do kolejnego eksperymentu III Rzeszy.

W "Return to Castle Wolfenstein" twórcy naszpikowali fabułę licznymi teoriami spiskowymi, które urosły wraz z potęgą Niemiec i opakowali całą historię soczystą, liniową nawalanką, której celem nadrzędnym  była walka z bossami i niszczenie placówek  Paranormalnej Dywizji SS. Gra była naprawdę świetna w swojej lidze, nie ważne, że była liniowa do bólu i opierała się na paskudnych skryptach. Jako "strzelanka" z nutą horroru, sprawdzała się fenomenalnie. Do dzisiaj pamiętam zroszony pot na moim czole, kiedy przeszukiwałem grotę pełną paskudnych zombiaków i krzyczących błagalnie Niemiaszków.

Czasy się jednak zmieniają i aby utrzymać przy sobie niektórych graczy, rozgrywkę trzeba urozmaicać. Zrezygnowano więc ze sztywnego wypełniania misji, na rzecz małego sandboxa, który w ostatecznym rozrachunku okazał się, niestety jedynie teoretyczny.

Nie powiem, skradanie się po mieście razem z partyzantami, odwiedzanie ich kryjówek i wypełnianie poszczególnych misji w tajemniczych zakątkach miasta, dostarcza emocji. Ale co z tego, skoro i tak musimy podążać ściśle wytyczoną, fabularną ścieżką, która pozwala wybrać jedynie kolejność misji i nie ma żadnego wpływ na to, co się ostatecznie stanie.

Rozgrywka polega na bieganiu po mieście, wypełnianiu questów od poszczególnych partyzantów i odblokowywaniu kolejnych części mapy. Taki model sprawia, że zwiedzimy te same miejsca po kilka razy, co z jednej strony jest fajne, bo całkiem inaczej wygląda Zachodnie Śródmieście ufortyfikowane i pełne patroli wroga, a z drugiej strony, jest to dość nużące. A FPS, zwłaszcza marki Wolfenstein, ma to do siebie, że nuda go zabija, dlatego twórcy, postanowili zrównoważyć te długie wycieczki dynamiczną akcją.



Walki będziemy zwykle prowadzić w ciasnych pomieszczeniach lub na uliczkach miasta i to tam najlepiej sprawdza się dynamizm strzelanin. Interakcja z otoczeniem podczas walk jest ogromna, cały czas w powietrze wylatują kolejne beczki, skrzynie lecą w drzazgi, a okna idą w drobny mak. Wybuchy są soczyste, a krwi ci tutaj dostatek. Większość misji kończy się zwykle wielką ucieczką z tajnego kompleksu, który ulega destrukcji. Do naszej dyspozycji oddana zostanie broń, która podpala, rozwala na strzępy i wysadza przeciwników, a w okolicznych budynkach przeprowadza remont. Wszystko to w pewnym momencie przybiera postać chaosu, podczas którego ciężko zapanować nad przewagą liczebną przeciwników i ilością eksplozji w polu widzenia. I tutaj z pomocą przychodzi nam moc Woalu.

Tajemnicza moc Czarnego Słońca, którą pragną ujarzmić naziści, wpada nam w łapy wraz z amuletem, dzięki któremu żadna walka nie jest nam straszna. Do dyspozycji będą 3 moce: Spowalnianie - dzięki niemu spowolnimy przeciwników, aby uniknąć ich broni, pokonać przeszkody lub szybko uciec z danego miejsca, Tarcza - pochłanianie,a w późniejszych etapach odbijanie pocisków przeciwników, Wzmocnienie - podniesienie obrażeń zadawanych przez naszą broń. Oprócz tego będziemy mogli wejść do świata Woalu. W tym momencie ulice usiane będą tajemniczymi istotami, ujawnią się przed nami ukryte pomieszczenia, a przeciwnicy oraz ich słabe punkty, będą dla nas widoczne. Jest to dość przydatny gadżet, zwłaszcza podczas ciężkich przepraw przez szeregi wrogów lub starć z elitarnymi jednostkami SS. Wymaga on niestety częstego ładowania, a zapas mocy zużywa się dość szybko.



Jedną z największych przemian przeszedł nasz arsenał. Niestety lub "stety", to już koniec z podążaniem "na pałę" przez kolejne poziomy, podnoszeniem broni i amunicji i pruciem bez opamiętania we wrogów tym, co mamy. Do dyspozycji będziemy mieć broń na podstawowym poziomie, zwykłe karabiny, granaty, działo cząsteczkowe (jakkolwiek brzmi w tym wypadku przymiotnik "zwykły"). Aby zwiększyć ich osiągi i podnieść statystyki, wymagana będzie wizyta na Czarnym Rynku. Jest to melina pewnych partyzantów, którzy postanowili robić biznes (również z nazistami) i w zamian za znalezione złoto będą ulepszać naszą broń i amulet. Fajnie jest podczepić bagnet pod  Kar98k lub założyć tłumik na MP40. Już mniej fajnie jest szukać kolejnych mieszków ze złotem, skradzionych skarbów lub materiałów wywiadowczych, które często po prostu umykają naszej uwadze, gdy np. musimy ewakuować się z okolicy podczas ostrzału moździerzowego. W dodatku większość z nich nie jest ukryta, tak jak kiedyś w sekretnych pomieszczeniach, tylko po prostu leży sobie gdzieś w ślepych zaułkach, czy pod meblami w budynkach. Poszukiwania często są żmudne i nawet moc Woalu w nich nie pomaga, a szkoda, bo pieniędzy zwykle starcza na całkowite ulepszenie kilku broni.

Drugą największą zmianą jest grafika, która została wręcz odpicowana przez twórców (mimo iż jak na rok 2009 strona wizualna jest już dość prymitywna), a gra przypomina misternie zrobioną bombkę bożonarodzeniową niż surowego, wojennego FPS-a. Być może podyktowane jest to lekkością gry, która w odróżnieniu od poprzedniej części, nie stawia na ponure korytarze laboratoriów czy mroczne katakumby, w których klimat można było ciąć piłą łańcuchową. Tutaj wszystko lśni, świeci i połyskuje. Takie pierdoły jak woda lejąca się w kanałach na naszą kamerę i zostawiająca kropelki na obiektywie czy żołnierze fruwający po rozbiciu się pociągu przewożącego pojemniki z mocą Woalu to tylko kropla w morzu. Podczas włączania mocy amuletu jarzy się każdy kinkiet, każde miejsce, gdzie można naładować amulet, każdy przeciwnik używający mocy. Wszystko jest tak paradoksalnie kolorowe, wesołe, a rozgrywka zakrawa o absurd, że przygody agenta Blazkowicza można spokojnie porównać do kolejnej przygody słynnego archeologa, brakuje im tylko humoru i ciętych one-linerów.  Nawet pojedynki z bossami, które w Returnie przerażały i przyprawiały o gęsią skórkę, tutaj są kolejnym powodem, aby zaserwować graczom przyprawiający o epilepsję koncert na dwie Tesle i Leichenfaust 44. Silnik graficzny przypomina ten z gry "F.E.A.R. (ewentualnie "Dooma3"), z tą różnicą, że tutaj postawiono na naciągane przygody w realiach wojennych, a nie na krwawą łaźnię w luksusowych biurowcach. Nie na darmo wspominam najlepszy FPS roku 2005, bo nawet niektórzy przeciwnicy są żywcem z niego wyjęci - wielki ubersoldier z działem cząsteczkowym czy assassin z protezami zamiast rąk, również wiele lokacji jest bardzo podobnych.



Oczywiście przy takim nawale nowości coś musiało ucierpieć. Być może jest to po trochu fabuła, która skupia się na kolejnym wielkim eksperymencie nazistów z nieznanymi mocami, ale to jest raczej znaczek rozpoznawczy tej serii. Być może winą należy obarczyć niewykorzystanie potencjału drzemiącego w sandboksowej formie świata i mocy Woalu. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, dopóki rażę kolejnych żołnierzy Teslą i robię to, bo w miarę ogarnięta fabuła trzyma się kupy, dopóty przedstawienie trwa.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Od premiery ostatniej części serii ''Wolfenstein'' minęło sześć lat. Gracze z utęsknieniem wyczekiwali... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones