Recenzja filmu

Pociąg życia (1998)
Radu Mihaileanu
Lionel Abelanski
Rufus

Ironia losu

Kwalifikując "Pociąg życia" w ramy gatunku filmowego, w przeciągu 98 procent filmu nie mamy wątpliwości. To komedia. Komedia prawdziwa, nie pseudo-komiczne polskie filmy z Cezarym Pazurą, nie
Kwalifikując "Pociąg życia" w ramy gatunku filmowego, w przeciągu 98 procent filmu nie mamy wątpliwości. To komedia. Komedia prawdziwa, nie pseudo-komiczne polskie filmy z Cezarym Pazurą, nie pastisze w rodzaju "Krzyku", podczas oglądania których nasze usta układają się w uśmiech, ale nie reagują śmiechem. Obraz Radu Mihaileanu to komedia pełną gębą. Tutaj ma się ochotę zatrzymać akcję filmu, np. w momencie, gdy Pan Bóg "tak szybko zdążył wykopać tunel". Chcemy wcisnąć pauzę i wyśmiać się, by kolejne minuty oglądać całkowicie "na trzeźwo". Boimy się stracić choćby sekundę z tego genialnego dzieła. Temat holocaustu w krzywym zwierciadle to w kinie nic nowego. Funkcjonuje wprawdzie od dość niedawna, sygnał startu dał zaś Roberto Benigni w "Życie jest piękne". Tam jednak każdy śmiech zamierał nam na ustach. Wszystkie radości i absurdy pokazane były w cieniu ludzkiego dramatu. Mihaileanu idzie na całość. Stereotypy narodowe wykorzystane do granic politycznej poprawności, ale nikt nie protestuje przeciwko Niemcom-idiotom i Żydom-sknerom. Zresztą nie tylko na tym ostatnim epitecie reżyser poprzestaje. Co Żyd to inny człowiek, inna historia, inny wątek. Mamy więc i miłość rodem z "Beverly Hills 90210", mamy zamianę ofiary w kata (choć łagodnego), mamy religijnego fanatyka… Mamy wreszcie głównego bohatera, głównego, choć z reguły pozostającego w cieniu wydarzeń. Ten ostatni zresztą, żywcem zapożyczony od Benigniego, udający wariata człowiek walczący o przetrwanie jest wątkiem zespalającym cały obraz. Śmiejemy się więc, zapominamy, że to wojna. Na chwilę wstępuje w nas smutek, gdy stajemy się pewni niespełnionej miłości głównego bohatera, którą do tej pory tylko podejrzewaliśmy. To jeden procent filmu, który nie jest komedią. Pozostaje jeszcze jeden. Kiedy? Na samym końcu. Gdy już bowiem przyzwyczailiśmy się do żartu, do ironii, do groteski i do absurdu na najwyższym poziomie, gdy nasze mięśnie brzuchu przygotowują się na kolejne napady śmiechu, gdy będzie się zdawać relację z filmu znajomym, nagle śmiech zamiera na ustach. Żal chwyta za gardło. Żal i smutek o wiele większy niż u Benigniego. Wali się cały obraz filmu. Komedia zmienia się w dramat. Jeszcze nie skonsumowaliśmy ładunku sarkazmu w słowach o Żydach osiedlających się w Indiach i Cyganach osiedlających się w Izraelu, a serwuje się nam coś, co zapamiętamy na długo. Coś przerywa nam idyllę jak spacer z ukochaną osobą przerwany przez zobaczony na ulicy wypadek samochodowy. Nie związany z nami bezpośrednio, ale przez swoją wagę skutecznie psujący cały nastrój. Ale to nie jest zepsucie nastroju. Przez ten akcent film nabiera wielkiej głębi. Głównym wątkiem już nie jest absurdalna walka o przetrwanie, ucieczkę przed grozą wojny. Głównym bohaterem jest Los. Choćbyśmy nie wiadomo jak się starali, nie są w stanie pokierować swoim życiem w stopniu decydującym. Gdy jesteśmy już tuż-tuż szczęścia, wpadamy w ostatnią pułapkę na naszej drodze. I śmiejemy się zza krat, zza szyby czy zza drutów kolczastych, do szczęścia, które przypadło w udziale innym.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
To jedna z najzabawniejszych komedii, jakie widziałem. A jednocześnie jeden z najbardziej wzruszających... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones