Recenzja wyd. DVD filmu

Korkusuz (1986)
Çetin İnanç
Sümer Tilmaç

Jak na tureckim skazaniu

Jeżeli wyda ci się, Czytelniku, że scenariusz jest chaotyczny, bezsensowny i nie trzyma się kupy - to będziesz miał całkowitą rację! Nie będę ściemniał: wydarzenia na ekranie śledzi się
Matko, jak ja uwielbiam exploit!.. Filmy tego nurtu tradycyjnie odwołują się do najniższych instynktów widza, żerując na naszej - często zamiatanej ukradkiem pod psychiczny dywan - żądzy krwi, seksu, przemocy i innych tego typu przyjemnostek, zazwyczaj omijanych szerokim łukiem przez kino popularne. Pełne głupawych scenariuszy, chałwiastego aktorstwa, amatorskich efektów specjalnych i undergroundowej muzyki, tworzone przy minimalnych budżetach filmy znalazły swoje miejsce w sercach miłośników kiczu, czasem nawet przebijając się do szerszej publiki. Exploitation urodziło nam w efekcie takie klasyki, jak filmy o zombie, harleyowcach, nazistach czy kanibalach i wykreowało ikonicznych bohaterów jak Mad Max czy Shaft.

Tak jak jednakże wszędzie, także wśród exploitów jest miejsce na bekę. Zrzyny i podróby hollywoodzkich produkcji nie były niczym nowym już u zarania gatunku, choć prawdziwy boom i rozwój przypadł na lata 60. i późniejsze. Fałszywki można jednak trzaskać lepsze oraz gorsze; kiedy więc ktoś przyuważył, że w Turcji w tamtym okresie powstało wyjątkowo dużo bezczelnych, lokalnych wersji amerykańskich hitów - ukuto dla brechtu termin "turksploitation", odnoszący się do podróbek tworzonych w tamtym rejonie bez zgody czy nawet wiedzy twórców oryginałów.

W 1982 roku Sylvester Stallone zyskał uznanie widzów i krytyków jako John Rambo w filmie "First Blood", zapoczątkowując nie tylko nieuchronne sequele, ale także powstanie całej masy naśladowców (czy trzeba dodawać, że niektórzy lubią żartem określać te filmy jako rambosploitation?). Zwłaszcza drugi film z udziałem weterana wojny wietnamskiej, "Rambo: First Blood Part II" spopularyzował znany wszystkim schemat: koleś z wielkim karabinem kontra armia zezowatych komunistów. W Turcji oczywiście nie próżnowano: w 1983 pojawiła się pierwsza podróba: "Vahsi Kan", wzorująca swą fabułę na pierwszym filmie z Rambo, a w 1986 reżyser Çetin İnanç (stojący, nawiasem mówiąc, za większością wymienianych wcześniej filmów) zafundował nam zrzynkę z sequela, zatytułowaną "Korkusuz", na Zachodzie wydany jako "Rampage", powszechnie zaś znany jako "Turecki Rambo".

W roli głównej występuje Serdar Kebapcilar - aktor na tyle chyba w Turcji sławny, że w napisach początkowych nie pokuszono się o podanie jego nazwiska; jednocześnie na IMDb jego biografia ogranicza się do stwierdzenia że... to aktor znany z filmu "Korkusuz"! Nie ma to jak trzasnąć widzowi gwiazdą po oczach na starcie. W przenośni jak i dosłownie - lista płac przewija się bowiem na tle tureckiej flagi.

Fabuła tego potworka jest prostacka, ale scenarzysta (w osobie reżysera zresztą) wysilił się, żeby jak najbardziej zagmatwać i utrudnić śledzenie wydarzeń. Film otwiera kilkuminutowa scena, w której kilku najwyraźniej ważnych osobników (są w garniturach, muszą więc być Kimś Ważnym, prawda?) jedzie sobie samochodem po górskich serpentynach. Po kilku minutach nieprzerywanej niczym ekscytującym wycieczki (dalsza część listy płac byłaby przynajmniej jakimś urozmaiceniem), pojazd Ważnych Ktosiów zostaje zatrzymany przez bandę - partyzantów? terrorystów? komiczny dubbing nie ułatwia identyfikacji - którzy porywają faceta w najbardziej wyprasowanym garniturze. Przenosimy się znienacka do gabinetu jakiegoś wojskowego, który niczym manekin recytuje nam ekspozycję. Film skacze przez chwilę tu i tam, przedstawiając bohatera imieniem Serdar, granego przez Serdara - mamy więc do czynienia z sytuacją w stylu "Doda Elektroda jako Doda". Twórcom być może zabrakło pomysłów przy wymyślania imienia dla Serdara (w końcu był to jeden z nielicznych elementów, których nie mogli bezpośrednio ukraść z amerykańskiego filmu); żeby uniknąć zamieszania nadam bohaterowi pseudonim operacyjny, dzięki czemu kreowana postać nie będzie nam się myliła z aktorem. Poznajemy więc SERDELA, super-hiper-komando, którego zwierzchnik wysyła na ekstremalną misję odbicia Pana Garnitura z rąk górskich terrorystów - bo w posiadaniu Garnitura jest jakaś ważna walizka, czy coś w tym stylu. Serdel z zaciśniętymi zębami potrząsa grzywą czeskiego piłkarza, przewiązuje ją opaską i zaczyna przeprawiać się przez góry. Po drodze poznaje kilku miejscowych przemytników, którzy pomagają mu w wędrówce. Po kilku minutach joggingu naskalnego scenariusz dorzuca kolejnych bohaterów drugoplanowych: jakąś babkę, która od 20 lat czeka na ojca i jej ojca, który akurat tego dnia wraca do domu i zostaje zastrzelony sekundę po wejściu w kadr. Po tej zupełnie nic nie wnoszącej do fabuły scenie wszyscy wyruszają dalej szukać terrorystów. W końcu ich znajdują, zostają porwani, ratują się, uwalniają jakichś wieśniaków przetrzymywanych w obozie, strzelają dużo z kapiszonów do zabawnie wywijających fikołki statystów, po czym... film właściwie się kończy. Serdel walczy z Panem Garniturem (który w międzyczasie okazał się chyba czarnym charakterem), walizka gdzieś wyparowała, kobita bez ojca dostaje kulkę z kapiszona i umiera, gdzieś tam po drodze przewijają się flashbacki Serdela z Wietnamu, tyle że w Turcji.

Jeżeli wyda ci się, Czytelniku, że scenariusz jest chaotyczny, bezsensowny i nie trzyma się kupy - to będziesz miał całkowitą rację! Nie będę ściemniał: wydarzenia na ekranie śledzi się ciężko. Montaż jest tragiczny: co i rusz raczeni jesteśmy długaśnymi scenami, podczas których nic istotnego się nie dzieje, bo bohaterowie przykładowo kilka minut snują się po kilku wielkich kamieniach imitujących góry, albo jadą samochodem, udając, że to ekscytująca ucieczka. Te ciągnące się niczym kurze smarki sceny przetykane są czasem abstrakcyjnie krótkimi przebitkami, często mącącymi w chronologii wydarzeń. W tym filmie nie jest niczym wyjątkowym, że w jednej chwili patrzymy na wędrówkę po górach, by w następnym ujęciu zobaczyć migawkę z np. rozcinania kajdanek, momentalnie przeskakującą do dalszego łażenia po skałach - bez wyjaśnienia, skąd ta scena z kajdankami. Montażysta być może doznawał ataków epilepsji podczas pracy, a przed puszczeniem filmu w kinach nikt nie pofatygował się, żeby skontrolować rezultat. O koszmarnym dubbingu wspomnę właściwie z formalności, gdyż jest to cecha charakterystyczna dla tego typu gniotów, można jedynie nadmienić, że muzyka to bezczelnie podjumane motywy z drugiego "Rambo". O walorach produkcyjnych także nie warto się zanadto rozpisywać - dekoracje wnętrz godne są szrotów Eda Wooda, postawione w plenerze makiety obozu terrorystów wyglądają jak kilka naprędce skleconych wychodków, górskie plenery przygnębiają szaroburą kolorystyką. Nie mogło zabraknąć takich "klasyków" jak przeciwnicy strzelający w powietrze, za moment wyskakujący w górę z trampoliny kilka metrów od rzekomo śmiertelnego dla nich wybuchu czy Serdela biegającego wśród tego chaosu z rakietnicą, fikającego koziołki i znajdującego kolejne pociski zawsze bardzo wygodnie leżące akurat tuż koło jego buta, gdziekolwiek by się nie przyczaił. Fragment z rakietnicą w ogóle jest tak pocieszny, że zapisał się już w panteonie najlepszych najgorszych scen w historii.

Podsumowując sobie w myślach wszystkie zady i walety tego koszmarka, uświadomiłem sobie jedną rzecz. Jakkolwiek zabawne byłyby wysiłki osób zaangażowanych w produkcję, jak bezczelne byłyby zrzynki z filmów, które stanowiły dla "Korkusuz" inspirację, trzeba przyznać, że walory rozrywkowe zdecydowanie można tu odnaleźć. Poszatkowana fabuła, dziwaczne, ciągnące się w nieskończoność sceny, aktorstwo godne trzonka od szpadla, amatorskie efekty i dekoracje - nie da się ukryć, że w odpowiednim stanie umysłu można czerpać z oglądania swego rodzaju perwersyjną przyjemność. Porównując ten film choćby do naszej rodzimej kinematografii z tamtych lat, z żalem stwierdzam, że u nas nie robiło się tak zabawnych turbogniotów. A szkoda. Karate po polsku mieliśmy, szkoda że bum-tratata-te już nie.

Film oceniam na 1/10, głównie "za karę" za bezczelną kradzież muzyki. Rozumiem jeszcze podbieranie pomysłów czy całych linii fabularnych, ale tego kalibru złodziejstwo zasługuje na zwyczajne potępienie. Lub nadzwyczajne, jeśli miałoby bardziej poskutkować. Gdyby nie to, byłoby solidne 2!
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones